We wrześniu wystartują we Wrocławiu zdjęcia do najnowszego filmu Waldemara Krzystka. Będzie on opowiadał o „kradzieży” 80 milionów złotych z kont dolnośląskiej Solidarności. Kinowa produkcja ma szanse przybliżyć całej Polsce historię, która po blisko trzydziestu latach obrosła w plotki, a jej obraz zamazał się w pamięci świadków tamtych wydarzeń. To także niepowtarzalna okazja, by przedstawić ją osobom, które są zbyt młode, by wiedzieć co Piotr Bednarz, Stanisław Huskowski, Józef Pinior i Tomasz Surowiec zrobili 3 grudnia 1981 roku.
Stukilowa kasetka
Uczestnicy grudniowych wydarzeń zgodnie przyznają, że dzisiaj jest to ciekawa historia, jednak wówczas wszyscy, którzy mieli jakikolwiek związek z akcją, zapłacili za to wysoką cenę.
Początków historii wyprowadzenia 80 milionów trzeba szukać na szesnaście miesięcy przed akcją. Wówczas do strajkującego Gdańska dołączyli Dolnoślązacy. – We Wrocławiu odpowiednikiem gdańskiej Stoczni było MPK i zajezdnia przy Grabiszyńskiej. Stamtąd pochodzili pierwsi przywódcy dolnośląskiej Solidarności: Jerzy Piórkowski, Tomasz Surowiec i Władysław Frasyniuk – wspomina po latach Józef Pinior. W zajezdni powołano 26 sierpnia 1980 roku Międzyzakładowy Komitet Strajkowy koordynujący organizację protestów na terenie miasta. Następnego dnia do strajków przyłączyło się 25 zakładów, a do końca miesiąca zwierzchność MKS uznawało już blisko 180 przedsiębiorstw.
– Po sierpniowym strajku została nam kasetka, do której ludzie wrzucali drobne datki. Okazało się, że te „drobne” ważą ponad sto kilo – wspomina Władysław Frasyniuk, wówczas czołowy działacz dolnośląskiej Solidarności. Związkowcy rozpoczęli poszukiwania zaufanej osoby, która przechowa fundusze do czasu rejestracji związku i utworzenia konta – wybór padł na arcybiskupa Henryka Gulbinowicza. W depozyt trafiło do niego 800 tysięcy złotych.
Kolejny raz Solidarność zapukała do Pałacu Arcybiskupiego w kwietniu 1981 roku po tzw. prowokacji bydgoskiej, gdy MO pobiło trójkę działaczy opozycyjnych. – Wydawało nam się, że to zakończy się poważną konfrontacją – przyznaje Frasyniuk. Do arcybiskupa Gulbinowicza trafiło wtedy dziesięć milionów złotych. Wszystko odbywało się jawnie, wystawiono nawet pokwitowanie, dzięki któremu podczas przesłuchania w trakcie stanu wojennego arcybiskup mógł oświadczyć, że kwota była pożyczką od Związku na inwestycje kurii.
Młody bankowiec
„Wrocław był przepełniony duchem wolności” – napisze po latach Norman Davies. Do NSZZ Solidarność wstąpiło ćwierć miliona wrocławian, w tym 86 proc. wszystkich zatrudnionych i aż jedna trzecia lokalnego aparatu partyjnego. W strukturach zaczął działać także Józef Pinior, wówczas świeżo upieczony absolwent prawa, który od grudnia 1978 roku pracował jako tłumacz w nowoutworzonym Dziale Operacji Zagranicznych wrocławskiego NBP. – Banki były wtedy szczególnym miejscem, które gromadziły elitę społeczeństwa. Pracowało tam dużo byłych ziemian, żołnierzy AK, a także przedwojennych komunistów – wspomina Pinior. – Mimo, że stałem w opozycji do tamtej ekipy, bo zorganizowałem w banku Solidarność, to mogę chyba powiedzieć, że mieli oni do mnie słabość.
Zdobyte w trakcie pracy w NBP kontakty, miały się później okazać zbawienne dla powodzenia akcji wyprowadzenia milionów.
W czerwcu 1981 roku odbyły się w dolnośląskiej Solidarności wybory do prezydium Związku. Wystartował w nich także Pinior. – Przedstawiłem koncepcję przygotowania Solidarności na wypadek demokratyzacji, wymyśliłem m.in. funkcję rzecznika finansowego – tłumaczy po latach. Wcześniej funduszami zajmował się skarbnik – Tomasz Surowiec. Rzecznik miał wchłonąć jego obowiązki, a dodatkowo opracowywać strategie finansowe. Drugim elementem przedstawionego przez Piniora planu, było zabezpieczenie funduszy Związku na wypadek konfrontacji. Ostatecznie koncepcja młodego prawnika zdobywa uznanie w zdominowanym przez robotników Związku i Pinior zostaje wybrany do Zarządu Regionu na stanowisko rzecznika finansowego.
Robi się gorąco
W miarę rozwoju wydarzeń w kraju do związkowców dociera, że coraz bardziej realny jest konflikt z władzą. Postanawiają oni, że konieczne jest wyprowadzenie pieniędzy z konta na wypadek zablokowania funduszy. Pinior musi odłożyć do lamusa idealistyczne koncepcje reformowania Związku i skupić się na wariancie konfrontacyjnym. Jednak by przeprowadzić akcję potrzebna była zgoda prezydium.
– Wiedziałem, że w siedzibie Solidarności przy Mazowieckiej zainstalowane są podsłuchy. Wyciągałem więc kolejne osoby z prezydium na spacery, podczas których namawiałem ich do poparcia inicjatywy – wspomina przygotowania Pinior. Gdy przekonał już do swojego pomysłu potrzebną większość, sporządził datowany na 2 grudnia tekst uchwały, w której Zarząd Regionu zobowiązywał go do zabezpieczenia związkowego majątku.
Datę akcji Pinior wyznaczył na 3 grudnia, jednak dokładny termin znał tylko on. Nawet sami uczestnicy akcji poznali go dopiero dzień wcześniej. – Byłem chory ze zdenerwowania. Dostawałem szału obawiając się, że nie zdążę wypłacić pieniędzy z banku. Budziłem się rano ze strachem, że wprowadzono stan wyjątkowy i związkowe fundusze zostały zablokowane – wspomina ostatnie dni przed akcją.
Ostatnie godziny
Na dzień przed wyprowadzeniem pieniędzy Pinior spotyka się z Jerzym Aulichem – dyrektorem V Oddziału NBP, w którym Solidarność miała swoje konto – Ta akcja nie byłaby możliwa, gdyby dyrektor nam nie pomógł – przyznaje po latach. Największe niebezpieczeństwo tkwiło w obowiązku zawiadomienia milicji w momencie każdej większej wypłaty. Pinior wykorzystał swoją znajomość z Aulichem i przekonał go by nie informował służb o transakcji.
Równocześnie Pinior poprosił Tomasza Surowca i Piotra Bednarza (wówczas wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu), by czekali na niego następnego dnia nad ranem pod siedzibą Związku. Umówił się też ze Stanisławem Huskowskim, że przyjedzie on swoim Fiatem 126p w rejon mostu Osobowickiego.
Noc poprzedzającą akcję Józef Pinior spędził na lekturze. – Byłem wówczas obłożony książkami George’a Orwella, sprowadziłem sobie m.in. angielską wersję „W hołdzie Katalonii” i czytałem ją aż do brzasku – wspomina.
W czwartkowy poranek Józef Pinior, Tomasz Surowiec i Piotr Bednarz spotkali się pod siedzibą Solidarności przy Mazowieckiej. Wsiedli do należącego do Surowca kawowego Fiata 125p i ruszyli do banku, to miał być bardzo długi dzień...
Już niedługo następna część, w której dowiecie się czego nie przewidział Józef Pinior, czyj samochód wpadł do rzeki, jak zareagował kardynał i z czego do dziś nie rozliczyli się opozycjoniści.