Kiedy siedemnastego dnia nierównych zmagań na terytorium broniącego się państwa wtargnęły od wschodu także sowieckie tanki, sytuacja militarna kraju nie pozostawiła już żadnych złudzeń. Po wystrzelaniu amunicji wielu żołnierzy polskich trafiło do niemieckiej i sowieckiej niewoli.
Bardzo szybko, bowiem najprawdopodobniej już na początku października 1939 roku pięciuset dziewięćdziesięciu siedmiu z nich trafiło do Świętoszowa, wtedy noszącego nazwę Neuhammer. Tu utworzono ze zniewolonych Polaków batalion budowlano-roboczy. Wznosił on między innymi kolejne, duże magazyny, w których lokowano zdobyte przez Niemców łupy wojenne – pojazdy, broń, amunicję i materiały wybuchowe. Trafiły tam najpierw dobra, zagarnięte w Czechosłowacji - a następnie sprzęt i wyposażenie zdobyte w Polsce i innych podbijanych krajach.
Zachowało się wiele fotografii, na których widać świetne polskie czołgi 7 TP z namalowanymi już na pancerzach niemieckimi „krzyżami belkowymi”. Wcześniej, nim trafiły w łapy wroga, dobrze służyły polskim załogom...
Mimo posiadania niewielkiej ich ilości - zwłaszcza jednowieżowej wersji, uzbrojonej w przeciwpancerną armatę kalibru 37 mm Bofors wz. 37 – podejmowały one brawurowo i z powodzeniem równorzędną walkę ze wszystkimi rodzajami tanków niemieckich.
Oprócz innego sprzętu, którego nie zdążyli zniszczyć nasi żołnierze przed pójściem do niewoli, hitlerowcy zagarnęli także sporo tankietek TKS oraz doskonałych artyleryjskich ciągników gąsienicowych C7P, używanych do holowania ciężkich dział. W ręce wroga wpadły również ogromne ilości polskiej amunicji do karabinów „mauser”.
W świętoszowskich magazynach składowano między innymi czeskie materiały wybuchowe, przechowywane w oddzielnych budowlach. Niemcy oczywiście pilnowali terenu całego kompleksu, jednak 12 lipca 1940 roku doszło tam do potężnej eksplozji.
Jak pisał Jerzy Horyń w swojej książce „Historia obozów jenieckich w Świętoszowie”, dzień ten zapowiadał się pogodnie, było ciepło i słonecznie. Około godziny jedenastej ciszę rozdarł potworny huk. Po pierwszej eksplozji następowały kolejne wybuchy, taka sytuacja trwała kilka dni. Z powierzchni ziemi zniknęło około trzystu sześćdziesięciu baraków wraz ze zgromadzonymi w nich zapasami wojennymi. Dopiero znacznie później można było dostrzec na ich miejscu ogromny lej. Straty były niewyobrażalne ...
Przerażoną i zdezorientowaną ludność cywilną ze Świętoszowa ewakuowano do pobliskich miejscowości, między innymi do Łoz i Rudawicy, wojsko zaś przebazowano do Pstrąża. Władze niemieckie starały się za wszelką cenę utajnić wszelkie wiadomości na temat owego incydentu - przecież nie przynosił on chluby tym, którzy odpowiadali za bezpieczeństwo magazynów.
Od samego niemal początku jako sprawców eksplozji wskazywano polskich jeńców, pracujących w 28 Batalionie Roboczo-Budowlanym. Oficjalnie najprawdopodobniej nigdy nie uznano tego za pewnik. Zapewne przyznanie się do faktu, że sabotażu dokonali Polacy, wyprowadzając w pole niemiecką wartę, stanowiło zbyt wielki ciężar dla przedstawicieli „rasy panów”.
Wiele jednak wskazuje w istocie na to, że zniszczenie znacznej części magazynów było ostatnim zadaniem bojowym zniewolonych żołnierzy polskich, którzy swój odważny czyn świadomie przypłacili życiem. Jak bowiem twierdził jeden z niemieckich świadków – z pracującej w pobliżu baraków z materiałami wybuchowymi grupy Polaków oddaliło się w ich kierunku dwóch jeńców. Wkrótce potem magazyny te wyleciały w powietrze...
Niestety, nic więcej nie wiadomo o ludziach, którzy dokonali tego aktu poświęcenia, niszcząc wraże zapasy tuż pod nosem niemieckich nadzorców. Lecz słusznie Jerzy Horyń nazywa ich bohaterami. Będąc w niewoli, czuli się nadal żołnierzami polskimi, walczącymi z wrogami swojej ojczyzny. I świadomie złożyli dla niej ofiarę ze swojego życia.