Zniknął też przed wielu laty pomnik, który zapewne w zamyśle twórców miał po wieczne czasy obwieszczać wdzięczność mieszkańców grodu, jaką chcieli oni jakoby wyrazić sołdatom z czerwonymi gwiazdami na uszankach wznosząc ów monument.
Wszak kilka tysięcy spośród tych nadciągających od wschodu żołnierzy pozostało w bolesławieckiej ziemi na zawsze, a wiele z ich zbiorowych mogił opatrzono napisem – bezimienni...
Ginęli z dala od rodzinnych stron mając często niespełna dwadzieścia lat, umierali z ran w polowych lazaretach, konali na zmarzniętej ziemi z upływu krwi nim nadeszła pomoc. Byli po prostu ludźmi, uwikłanymi w kolejną, ale najpotworniejszą z wojen.
12 lutego 1945 roku utkwiło też na zawsze w pamięci kilkunastoletniego wtedy Hieronima Ławniczaka. Warto wrócić do jego wspomnień. Przez długi czas po wyrzuceniu przez Niemców z zagarniętych Polsce terenów jako młodociany robotnik przymusowy pracował on wraz rodzicami i rodzeństwem we wsi Mierzwin – wtedy Possen. 11 lutego wspólnie z kolegą, Zenonem Szczepaniakiem, Polakiem zatrudnionym w gospodarstwie w pobliskich Ocicach, nie bacząc na dobiegające od strony miasta odgłosy strzelaniny wyruszył w kierunku Bolesławca. Kilka dni wcześniej odwieziono tam do szpitala ciężko chorego brata Zenka. O lęku Niemców świadczył fakt, że ich już nikt nie pilnował. Oczywiście młodzi Polacy nie wiedzieli, iż w tym czasie Bóbr stanowi chwilowe rozgraniczenie frontu. Pojawienie się więc na jego linii młodych cywilów mogło zostać potraktowane przez obydwie walczące strony jako działanie, wynikające z wypełniania jakiegoś wojskowego zadania przeciwnika. A to – o ile wcześniej nie zginą od przypadkowej kuli - oznacza natychmiastowe pozbawienie ich życia – jako dywersantów lub zakamuflowanych zwiadowców.
Chłopców zatrzymali grenadierzy niemieccy, ukrywający się w zagłębieniach terenu nad samą rzeką. Opodal ich stanowisk wyzierały spod gałęzi zamaskowane pojazdy pancerne. Żołnierze wysłuchali wygłoszonego łamaną niemczyzną, płaczliwego tłumaczenia, zagrozili rozstrzelaniem i rozkazali natychmiast zawrócić.
Niemal cudem ocaleni młodzi Polacy wrócili więc do Mierzwina z napotkaną grupką niemieckich, cywilnych uciekinierów, którzy na jakichś dziwacznych tratewkach, skleconych z różnych desek i resztek mebli, przepłynęli na „ich” stronę rzeki. W piwnicach mierzwińskiego majątku koczowały już inne grupki przybyłych zza Bobru, przerażonych Niemców. Gdy czternastego lutego wojska sowieckie wkroczyły do ówczesnego Possen - jak zapamiętał Hieronim - większość żołnierzy obładowana była butelkami spirytusu i... czekoladami.
Oczekujący wyzwolenia Polacy poczuli się wkrótce straszliwie zawiedzeni i upokorzeni. Na podwórku zaczęła się rzeź spędzonych świń, kur i indyków, do których wśród przekleństw strzelano z posiadanej broni, by następnie szybko przystąpić do oprawiania tusz. Zabity drób kazano gotować wylęknionym niewiastom, natomiast wykorzystanie trzody kończyło wycięcie sadła - resztę porzucano.
Noc nie przynosiła ulgi, co jakiś czas kolejni, zionący alkoholem mołojcy dokonywali „rewizji” i sprawdzenia dokumentów. Nie wszystkie kobiety zdołały się ukryć w zakamarkach zabudowań, część wpadła w ręce „wyzwolicieli”... Nikt nie spał, bojąc się najgorszego. Nie tak wyobrażano sobie pierwszy dzień wolności !
Rano samorzutnie powstała grupa Polaków, pragnących jak najszybciej uciec z Mierzwina do rodzinnych stron. Zdeterminowaną kolumnę marszową otwierał stary wózek ciągnięty przez ocalonego przypadkiem woła. Za nim podążała rodzina Ławniczaków i inni robotnicy. Na swoim „pojeździe” umieścili biało-czerwona flagę, uszytą przez mamę Hieronima z poszwy i prześcieradła. Niestety, kilka znalezionych wcześniej rowerów odebrali im żołnierze jeszcze w majątku. Wędrowali drogą, obok której w rowach, zawinięci w wyciągnięte z domostw pierzyny leżeli sowieccy strzelcy, przygotowani na odparcie ewentualnego ataku wroga. Znów byli na linii walki!
W pewnym momencie zostali bezceremonialnie zatrzymani przez jadących na czołgach żołnierzy, którzy kazali natychmiast zdjąć flagę, szyderczo dodając, że to nie jest Polska i trwa wojna. Kiedy kolumna wkroczyła przez prowizoryczny most do Bolesławca, front został nareszcie daleko za plecami Polaków. W serca wstąpiła otucha - uwierzyli, że będą żyli...