Miniony od 1945 roku czas przeobraził bowiem nadbobrzański gród w sposób trudny do opisania w krótkiej notatce prasowej.
Przed blisko siedemdziesięciu laty już samo funkcjonowanie młodej polskiej administracji napotykało na wiele abstrakcyjnych obecnie barier – poczynając od braku podstawowego wyposażenia w sprzęt biurowy, skromnej liczby wykwalifikowanej kadry - a na niedoborze papieru do sporządzania dokumentów kończąc. Zachowały się liczne pisma urzędowe, wykonywane z konieczności na odwrocie niemieckich druków. Osobnym i trudnym wyzwaniem była „współpraca” z sowieckimi władzami wojskowymi. .
Bardzo szybko przystąpiono do usuwania wszelkich pozostałości, przypominających niemiecką państwowość. Między innymi zmieniano nazwy ulic, a także nazwiska i imiona ludności autochtonicznej, która mając polskie pochodzenie pragnęła tu pozostać.
Szczególnym wydarzeniem stała się w 1947 roku wizyta marszałka Michała Żymierskiego-Roli. Odwiedził on miasto i spotkał z jego polskimi pionierami, co skrzętnie utrwalono na zdjęciach. Przed opuszczeniem Bolesławca wyraził jednoznacznie brzmiące życzenie, by znad ratusza zniknął wielki, jak go określono, „germański” orzeł.
Łatwo było jednak takie polecenie wydać, znacznie trudniej zaś zdemontować metalowego ptaka. O wielkości rzeźby – a tym samym skali problemu - świadczy jej zachowana fotografia, wykonana przed umieszczeniem nad hełmem wieży.
Według początkowych szacunków operacja miała kosztować około trzystu tysięcy złotych – wliczając w to także wykucie z blachy aluminiowej dużego proporca z wyciętym rokiem 1945. Zajął on ostatecznie miejsce opuszczone przez obcego orła. Ale póki co brakowało tak pokaźnych środków finansowych.
Do akcji włączyła się więc w 1948 roku prasa, a konkretnie dziennik „Słowo Polskie”, który zamieścił w majowym wydaniu materiał zatytułowany „Kto zdejmie orła w Bolesławcu”. Na redakcyjny apel odpowiedziało kilku chętnych z całego województwa wrocławskiego, i to oferując usługę za cenę niemal czterokrotnie niższą niż pierwotnie planowano. Ostatecznie dzieła dokonał miejscowy rzemieślnik, wskazany przez władze miasta.
Ciekawą i niezbyt pasującą do dzisiejszego obrazu Bolesławca sferę rodzącej się działalności gospodarczej stanowił cyklicznie organizowany tu targ zwierząt hodowlanych. Zjeżdżały się wtedy zewsząd furmanki wyścielane słomą, na których stały specjalne kojce z trzodą chlewną, za wozami porykując podążały uwiązane do nich krowy, podobnie sprowadzano wszelkie wychudłe szkapiny.
Niestety, na drogach łączących miasto z okolicznymi wsiami doszło kilkakrotnie do napadów i rabunków, pozbawiających chłopów ich mizernego majątku. Sprawcami rozbojów byli między innymi „osobnicy odziani w sowieckie mundury”, jak to określono w języku urzędowym.
Wszyscy przejeżdżający dzisiaj obwodnicą - przebiegającą od ronda przy ulicy Kościuszki w kierunku mostu na Bobrze - przed światłami skrzyżowania z ulicą Staszica mijają solidne bloki mieszkalne, widoczne z prawej strony szosy za przeźroczystym parawanem dźwiękowym. Wzniesiono je na terenie, stanowiącym niegdyś boisko sportowe. To właśnie tu od 8 sierpnia 1946 roku funkcjonował oficjalny plac targowy. Bazar czynny był w każdy czwartek.
Teren, na którym handlowano towarami i zwierzętami przyciągał nie tylko osoby zainteresowane chęcią nabycia bądź sprzedaży skromnych dóbr materialnych, ale także wszelkiej maści cwaniaków i hochsztaplerów. Kłębiący się ludzie, wozy i zwierzęta gospodarskie tworzyli malowniczy, gwarny tłum.
Dzisiaj na miejscu zapomnianych kupieckich przepychanek stoją nowoczesne zabudowania – i chyba tylko nieliczni ich mieszkańcy znają powojenne dzieje tego zakątka Bolesławca.