W nadbrzeżnych, bezlistnych zaroślach czaiła się śmierć. Dla polskich robotników przymusowych, zwleczonych do ówczesnego Bunzlau i okolicznych wsi, nadciągające odgłosy armatniej kanonady i grzechot serii z broni maszynowej oznaczały upragniony kres niewolniczej pracy u niemieckich „panów” – ale zapamiętany z rodzinnych sadyb widok płonących domów i pokurczonych zwłok napawał przerażeniem i poczuciem bezradności, uświadamiał zawodność ludzkich nadziei w obliczu złowrogiej potęgi ognia i stali.
Pragnienie życia podsuwało rozpaczliwą potrzebę przeczekania gdzieś w ukryciu tego koszmaru, wciśnięcia się w jakąś szczelinę ziemi, gdzie nie mogły dosięgnąć człowieka przypadkowe kule, odłamki pocisków artyleryjskich i lotniczych bomb. Silniejsza jednak niż lęk o własne bezpieczeństwo była troska o losy najbliższych.
Kierując się nią dwunastego lutego kilkunastoletni Hieronim Ławniczk, Polak zatrudniony u bauera w Possen (obecnym Mierzwinie) wraz z kolegą, Zenonem Szczepaniakiem, pracującym w pobliskich Ocicach, postanowili razem udać się do szpitala w Bolesławcu, by odszukać ciężko chorego brata Zenka. Od strony miasta dobiegały odgłosy strzelaniny, panował powszechny chaos, robotników nikt już nie pilnował.
Chłopcy nie wiedzieli, że w tym czasie Bóbr stanowił chwilowe rozgraniczenie frontu, a pojawienie się na jego linii młodych cywilów mogło być potraktowane przez obydwie walczące strony jako działanie, wynikające z wypełniania jakiegoś wojskowego zadania przeciwnika. A to – o ile wcześniej nie zginą od przypadkowej kuli - oznaczało natychmiastowe pozbawienie ich życia – jako dywersantów lub zakamuflowanych zwiadowców.
Stała się jednak rzecz niezwykła – żołnierze niemieccy, ukryci w zagłębieniach terenu nad samą rzeką, gdzie również stały zamaskowane pojazdy pancerne - po wysłuchaniu wygłoszonego łamana niemczyzną, płaczliwego tłumaczenia Polaków zagrozili im tylko rozstrzelaniem i kazali natychmiast wracać.
Przerażeni chłopcy wrócili więc do Mierzwina wraz z napotkaną grupką uciekinierów, którzy na jakichś dziwacznych tratewkach, skleconych z różnych desek i resztek mebli, przepływali na „ich” stronę rzeki. Część uchodźców, próbujących znaleźć ratunek w przeprawie przez Bóbr nie miała jednak szczęścia – lodowata woda stanowiła kres ich udręki, tonęli w jej odmętach.
W piwnicach mierzwińskiego majątku koczowały grupki Niemców, w panice uchodzących zza Bobru przed Rosjanami. Gdy czternastego lutego wojska sowieckie wkroczyły do Possen - jak zapamiętał Hieronim - większość żołnierzy obładowana była butelkami spirytusu i czekoladami. Oczekujący wyzwolenia Polacy poczuli się wkrótce straszliwie zawiedzeni i upokorzeni. Na podwórku zaczęła się rzeź spędzonych świń, kur i indyków, do których wśród przekleństw strzelano z posiadanej broni, by następnie szybko przystąpić do oprawiania tusz.
Zabity drób kazano gotować wylęknionym niewiastom, natomiast wykorzystanie trzody kończyło się na wycięciu sadła - resztę porzucano. Noc nie przyniosła ulgi, co jakiś czas kolejni, zionący alkoholem mołojcy dokonywali „rewizji” i sprawdzenia dokumentów. Nie wszystkie kobiety zdołały się ukryć w zakamarkach zabudowań, część wpadła w ręce „wyzwolicieli”...
Nikt nie spał, bojąc się najgorszego. Nie tak wyobrażano sobie pierwszy dzień wolności ! Samorzutnie powstała grupa Polaków, pragnących jak najszybciej uciec z Mierzwina do rodzinnych stron. Wkrótce ich zdeterminowaną kolumnę marszową otwierał stary wózek ciągnięty przez ocalonego przypadkiem woła. Za nim podążała rodzina Ławniczaków i inni robotnicy. Na swoim „pojeździe” umieścili biało-czerwona flagę, uszytą przez mamę Hieronima z poszwy i prześcieradła.
Niestety, kilka znalezionych wcześniej rowerów odebrali im żołnierze jeszcze w majątku. Wędrowali drogą, obok której w rowach, zawinięci w wyciągnięte z domostw pierzyny leżeli sowieccy strzelcy, przygotowani na odparcie ewentualnego ataku wroga. Znów byli na linii walki !
W pewnym momencie zostali bezceremonialnie zatrzymani przez jadących na czołgach żołnierzy, którzy kazali natychmiast zdjąć flagę, szyderczo dodając, że to nie jest Polska i trwa wojna. Kiedy kolumna wkroczyła przez prowizoryczny most do Bolesławca, front został nareszcie daleko za plecami Polaków. W serca wstąpiła otucha - uwierzyli, że będą żyli...