Wrażeń tych nie budził jednak sam widok smukłej baszty i omszałych ruin – wielokrotnie odwiedzali je przecież wcześniej - już po wojnie - mieszkańcy okolic, grzybiarze, leśnicy i myśliwi - chodziło tu raczej o psychologiczny efekt pierwszego ujrzenia obiektu przez ludzi, którzy dotarli do tajemniczych informacji o jego odległej przeszłości.
Wyobraźnię pobudzały dodatkowo odgrzebane legendy na temat pobliskich osad. Co prawda szeroki pas puszczy oddzielał ów Zameczek od Ołoboku i Poświętnego, gdzie miał kwitnąć przed wiekami kult pogańskiego bożka, jednak zagadkowe, mroczne ostępy borów czyniły szczątki gajówki jeszcze ciekawszymi. Zachowana kamienno-ceglana wieża, zwieńczona wtedy mocno spróchniałą konstrukcją drewnianą, przypominającą ambonę łowiecką, imponowała swoją wysokością i kręconymi, kamiennymi schodami wiodącymi na jej szczyt.
Wyraźnie górowała nad okolicą - co zawdzięczała także ukształtowaniu pagórka, na którym ją postawiono. U podstaw budowli murszały wkopane w zbocze fundamenty jakiejś stajni czy obory z ocalałymi żłobami, przy nich tkwiły żelazne kółka do troczenia zwierząt. Dzika, piękna okolica cieszyła oko jeszcze jednym elementem – oto u podnóża wzniesienia, na którym wybudowano wieżę i inne, obrócone już w ruinę obiekty - tryskało źródełko czystej wody. Mimo upływu setek lat od chwili, gdy pierwszy raz wzmianka o nim pojawiła się w historycznych zapiskach, ono ciągle toczyło mizerną, ale za to mroźną i przypominającą płynny kryształ ciecz.
Co prawda wgłębienie zdroju wypełniał kożuch butwiejących liści, ale ktoś przemyślnie zamocował drewnianą rynienkę, z której nieustannie sączyła się tak potrzebna spragnionym wędrowcom woda. Opodal wejścia do wieży leżał przewrócony, piaskowcowy cokół. Jak wynikało z relacji jednego z pierwszych, powojennych pracowników polskiej administracji tamtejszych lasów - miała na nim stać jeszcze późną jesienią 1945 roku metalowa rzeźba jelenia, padającego po śmiertelnym zranieniu na kolana.
Rozłożone kilkadziesiąt metrów dalej ruiny leśniczówki zawierały mnóstwo nadtopionych, szklanych słoików, butelek i opalonych przedmiotów kuchennych – pokrytą solidną emalią maszynkę do mięsa, porcelanowe i kamionkowe skorupy naczyń, jakieś kawałki zbrylonego wysoką temperaturą mosiądzu.
Przy Leśnym Zameczku miało też wcześniej istnieć kilka piwniczek, niestety, teraz w jego pobliżu ciemniał w skarpie tylko jeden otwór, wejście do obudowanej piaskowcowymi ciosami niszy. Całość sprawiała nadzwyczaj romantyczne wrażenie, wręcz prowokowała do częstych odwiedzin – i tak się też zaczęło dziać.
Niestety, mimo pozornie prostego dojazdu jedna z wypraw do wieży zakończyła się niefortunnie. Zapewne dlatego, iż z konieczności była „zmotoryzowaną”. Każdy, kto kocha las wie, że późną, nocną porą wszystkie jego zakątki wydają się bardzo podobne. Również przetarte puszczańskie trakty - zwłaszcza oglądane zza szyby samochodu w świetle jego reflektorów – są pozornie niemal takie same.
Sieć znajomych dróg w mroku trudno od siebie odróżnić, więc nawet wyłuskane z czerni ostrym światłem elektrycznym potrafią wyprowadzić człowieka na manowce. Tak było i tym razem, co trwożliwie przypisano le-gendarnej klątwie, ciążącej jakoby nad okolicą. Jadąc świetnie przecież znaną sobie drogą grupka mocno spóźnionych wędrowców zboczyła na fałszywy trakt, w nocnej godzinie nie różniący się od prawidłowej trasy.
Po kilkuset metrach auto nagle gwałtownie zanurkowało przodem w gliniasty, wypełniony rzadką mazią dół i zawisło na „brzuchu” karoserii. Okazało się, iż twardą, jakby zachęcającą do przejażdżki drogę przecinała zdradliwa, błotnista rozpadlina, świetnie zamaskowana kożuchem trawy.
Oczywiście przednie koła – jak na ironię będące siłą napędową – tylko mieliły kaolinową kaszę, podczas gdy oblepiony nią silnik rozpaczliwie jęczał, sygnalizując pełną gotowość do ostatecznego zamarcia. Nie było mowy o samodzielnym wydobyciu ciężkiego pojazdu z pułapki. Należało „iść do ludzi” i u nich szukać pomocy. Tylko gdzie ?
Najbliższa wioska spokojnie spała około sześć kilometrów dalej, a któż mógł zaręczyć, że jakikolwiek jej mieszkaniec zechce swoim ciągnikiem ratować nocnych włóczęgów... Ostatecznie udało się znaleźć właściciela bliźniaczego pojazdu i auto wydobyć z błota. Z tej nocnej przygody wyciągnięto najważniejszy wniosek – zbyt wielka pewność siebie, gdy idzie o znajomość terenu, nie popłaca - i to nawet wtedy, gdy nie ciąży nad nim żadna „klątwa”. Empirycznie potwierdzono też prawdziwość porzekadła – kto chodzi (jeździ) na skróty, ten w domu nie nocuje ...