Bowiem nawet wtedy, gdy formalnie dobiegła kresu najpotworniejsza z militarnych zawieruch - egzystencja tysięcy najmłodszych Polek i Polaków, skazanych często na tułaczy los, nie była pozbawiona trudów i niebezpieczeństw, o jakich dzisiaj nowe pokolenia rodaków nie mają choćby mglistego pojęcia…
Mieszkająca obecnie w Dąbrowie Bolesławieckiej Pani Józefa Końska przyjechała po wojnie z Jugosławii na teren powiatu bolesławieckiego jako dziecko. Doskonale zapamiętała miejsce, gdzie w Milikowie zamieszkali początkowo w wielkim, kamiennym gmachu, by później przenieść się do Mściszowa, położonego już na terenie administracyjnie wyłączonym spod jurysdykcji Bolesławca. Tam podjęła edukację w miejscowej szkółce, oddającej do dyspozycji uczniów tylko jedną izbę. Dom ten obecnie spełnia rolę zwykłego budynku mieszkalnego, a dawna klasa jest po prostu pokojem gościnnym.
Pierwsze lekcje „sztubaków” w różnym wieku miały niezwykle skromną „oprawę”, gdy idzie zarówno o grupowe, jak i indywidualne wyposażenie dzieci. Znaczna część z nich chodziła na zajęcia w „kląpach” – jak je nazywa Pani Józefa – czyli drewnianych, wystruganych z lipowych klocków sabotach. O niezbędnych podręcznikach można było co najwyżej pomarzyć, zaś jako zeszyty służyły oprawione w sosnowe ramki tabliczki. Na nich za pomocą rysika odnotowywano tematy lekcji, wykonywano wszelkie ćwiczenia i matematyczne obliczenia tudzież geometryczne rysunki. Owe pomoce szkolne z jednej strony posiadały linie, na odwrocie zaś kratkę.
Ale najpierw trzeba było pustawą polną drogą dotrzeć do szkoły, niestety, tuż przy niej stały wraki rozbitych czołgów sowieckich i niemieckich. Ich wielkie sylwetki, okopcone i groźne, wywoływały nieodmiennie strach - tym bardziej, że tuż przy zniszczonych maszynach widniały prowizoryczne groby ich załóg.
Przy codziennie przemierzanym przez małą Józię szlaku stała - i stoi do dzisiaj - zabytkowa kapliczka, którą niegdyś, jako widomy wyraz wiary, postawili dawni mieszkańcy Mściszowa. Nadano jej kształt wysokiej, kamiennej kolumny z wmontowanym na szczycie żelaznym krucyfiksem, opatrzonym płaską, blaszaną sylwetą Ukrzyżowanego Chrystusa. Niegdyś owa pasyjka była pokryta barwnym malunkiem, dzisiaj całość „zdobi” szara farba.
To przy tym chrześcijańskim symbolu miało dojść w ostatnich dniach wojny do niezwykłego wydarzenia. Za uciekającym niemieckich chłopakiem biegł sowiecki żołnierz, usiłując go zabić. Z zasłyszanej opowieści nie wynika dokładnie, kim był ścigany Niemiec ani w jakich okolicznościach doszło do zainicjowania tego dramatu. W każdym razie krasnoarmiejec kilkakrotnie otwierał ogień z pepeszy, nie trafiając jednak nieszczęsnego zbiega. Ten, najprawdopodobniej skrajnie wyczerpany gonitwą, skrył się za prostopadłościenną podstawą kolumny.
Zapewne równie zmęczony sołdat strzelił wtedy do niego z bezpośredniej odległości, ale kule odbiły się od kamiennego postumentu grzęznąć w ciele prześladowcy i zabijając go na miejscu. Swoistym uwierzytelnieniem informacji mają być doskonale widoczne ślady uderzenia pocisków. W istocie kolumna nosi sporo takich uszkodzeń, także blaszana sylwetka Chrystusa jest w kilku miejscach przedziurawiona.
Walki w okolicach Gościszowa i Mściszowa w 1945 roku były bardzo zacięte, wśród zabudowań wsi jak i na otaczającym je terenie stały po wojnie liczne wraki maszyn bojowych, a pozostawione, śmiercionośne „gadżety” militarne zebrały krwawe żniwo wśród napływających tu polskich pionierów. Najprawdopodobniej w ziemi jest nadal wiele ciągle groźnych niewybuchów i niewypałów, a mimo przeprowadzonej ekshumacji – także szczątków żołnierzy – zwłaszcza niemieckich – i osób cywilnych.
Ta wojna ciągle powraca we wspomnieniach ostatnich już jej świadków…