Niestety, znaczna część pokonanych wojskowych, a także szowinistycznie nastawionych cywilów poczuła się upokorzona i skrzywdzona owymi międzynarodowymi postanowieniami. Pragnąc zrzucenia rzekomych „kajdan” i wzięcia odwetu szukano możliwości ominięcia nałożonych zakazów. W istocie dopiero po dojściu do władzy „brunatnego” führera, Adolfa Hitlera ponowna militaryzacja Niemiec nabrała zawrotnego tempa, które wymownie charakteryzowało hasło „armaty zamiast masła”.
Przygotowania III Rzeszy do wojny obejmowały między innymi zabezpieczenie ludności cywilnej przed nieuchronnymi atakami z powietrza. Chodziło przede wszystkim o ośrodki miejskie, w pobliżu których (lub w których) funkcjonowały zakłady przemysłowe. Powoływano i szkolono intensywnie odpowiednie służby pomocnicze. Mimo butnych wypowiedzi niemieckiego marszałka lotnictwa, Hermanna Goeringa, ufającego sile jego Luftwaffe, terytorium Niemiec nie było bezpieczne. Po okresie zwycięstw i panowania w powietrzu maszyn z czarnymi krzyżami na skrzydłach rozpoczęły się naloty alianckie na ośrodki przemysłowe i miasta Rzeszy.
Cały Dolny Śląsk – z racji jego oddalenia od lotnisk Sprzymierzonych - traktowany był jako swoisty schron przeciwlotniczy - i dlatego stosunkowo późno mieszkańcy tej ziemi odczuli w pełni grozę bombardowań. W dolnośląskich miasteczkach – raczej słabo przygotowanych do biernej obrony przeciwlotniczej i masowej ochrony ludności cywilnej - już w trakcie działań wojennych budowano więc prowizoryczne schrony jak również adaptowano na ten cel piwnice, wzmacniając je i odpowiednio wyposażając.
Oczywiście podobnie było w Bolesławcu i całym powiecie – zwłaszcza tam, gdzie pracowały zakłady przemysłowe. Owe zabezpieczenia miały się okazać potrzebne. Podjęto budowę różnych rodzajów schronów na wypadek ataków lotniczych. Przystąpiono też do rekrutacji tudzież szkoleń odpowiednich funkcjonariuszy.
Wśród przygotowywanych budowli znaczną część stanowiły szczeliny przeciwlotnicze - zarówno tymczasowe, jak i stałe. Jak wspomniałem, obiekty te wznoszono częściowo już po wrześniu roku 1939. Pracowały przy tym firmy budowlane, ale też i powołane tylko w tym celu grupy wykonawcze.
Co ciekawe, jak wspominali dawni mieszkańcy, zajęli się tym także samorzutnie lokatorzy domów jednorodzinnych. Różny był „standard” owych szczelin.
Niektóre zachowały się zresztą do dzisiaj – jak choćby te na terenie otaczającym bolesławiecki szpital powiatowy oraz lecznicę dla nerwowo i psychicznie chorych, a także zlokalizowane w pobliżu obecnego gmachu sądu tudzież w parku przy ulicy Zgorzeleckiej. W trakcie gruntownej przebudowy boiska Szkoły Podstawowej Nr 4 z dużym nakładem pracy zlikwidowano kolejny taki obiekt. Zniknęły też szczeliny w parku przy I Liceum Ogólnokształcącym, na zapleczu ulicy Mickiewicza, za salą sportową przy ulicy Prusa i w innych miejscach.
Te obecnie niedostępne, od lat zawilgocone wąskie tunele o ścianach pokrytych pleśnią chętnie nazywane są potocznie „bunkrami”. Zwykle kilkakrotnie załamane, mają na planie poziomym kształt zygzaka. Taki ich układ – przynajmniej teoretycznie – po ewentualnym bezpośrednim uderzeniu w strop i przebiciu go przez pocisk artyleryjski lub mniejszą bombę zabezpieczał częściowo przed powstającym po wybuchu gradem odłamków osoby ukryte w innych odcinkach podziemnego korytarza. W niewielkim jednak stopniu zapobiegało to gwałtownemu, potwornemu działaniu fali uderzeniowej w tym ciasnym pomieszczeniu…
Szczeliny rozbudzały zawsze ciekawość wszelkich poszukiwaczy dreszczyku emocji, a mrok i tajemniczość z nich emanująca czyniła z tych reliktów wojennych obiekt licznych wypraw i penetracji. Powstawały też legendy o chodnikach, prowadzących jakoby do bardzo odległych miejsc. Dzisiaj wejścia do nich są zamurowane i tylko charakterystyczne, porośnięte trawą „groble” tu i ówdzie przypominają, że w nich drzemią pozostałości obiektów przeciwlotniczej obrony biernej z czasów drugiej wojny światowej.