Członek konspiracji, walczący w szeregach Jej Podziemnej Armii – od powołania Służby Zwycięstwu Polski, poprzez Związek Walki Zbrojnej aż do Armii Krajowej.
To Stefan Pukanty, skazany po wojnie w Polsce Ludowej za swoją patriotyczną działalność na karę śmierci. Zamieniono ją potem na długoletnie więzienie. W przededniu święta Żołnierzy Wyklętych niechaj do nas przemówią choćby niewielkie fragmenty Jego osobistych wspomnień :
„Wracając z pracy zauważyłem koło domu trzech cywilów, jeden stał oparty o płot i palił papierosa. Trochę zaniepokojony wszedłem do mieszkania, a tam dwóch mężczyzn czekało na mnie. Jeden odezwał się: dzień dobry panie Pukanty, na co ja zrobiłem zdziwioną minę, a drugi mówił: co grasz wariata myślisz, że nie wiemy kim jesteś? Skuli mnie natychmiast, wsadzili do samochodu i zawieźli do Wrocławia.
Przeżyłem trzy miesiące koszmarnego śledztwa, bicia, kopania, jakichś konfrontacji z ludźmi, których znałem, ale niektórzy byli mi obcy. Jedno przesłuchanie szczególnie utkwiło mi w pamięci, to w Tarnobrzegu. Bo wozili mnie z Wrocławia do Tarnobrzegu, a stąd później do Rzeszowa, skutego jak jakieś niebezpieczne zwierzę. W Tarnobrzegu przesłuchiwało mnie dwóch oficerów UB, później słyszałem, że byli pochodzenia żydowskiego. Na zmianę bili mnie, przystawiali broń do skroni, pięścią w twarz, podkutymi butami po nogach i straszyli, że mnie zastrzelą, a że okno było otwarte - mówili, że uciekłem i dlatego strzelali.
Mało było bić pięściami, to później liną, która się złamała i tym szpicem po twarzy, całą twarz miałem we krwi. W Rzeszowie trzymali mnie w jakieś mokrej piwnicy bez podłogi. Zimno, chłodno i głodno. Pewnego dnia wyprowadzono mnie na przesłuchanie i kazano czekać na korytarzu twarzą do ściany, ręce skute, ale podniesione do góry. Obok stał w takiej samej pozycji człowiek, który powiedział: nasi wszyscy aresztowani, wszystko wiedzą, szkoda zdrowia, przyznaj się. Mnie już było wszystko jedno, chciałem, aby jak najprędzej się to skończyło - i niech mnie zabiją.
Sądzony byłem wraz z kilkunastoma kolegami w procesie pokazowym przez sąd wojskowy w Rzeszowie. Między innymi był też sądzony mój Brat, dziewięć lat młodszy ode mnie, Józef. Straszny to moment, gdy dwuletnia córeczka Brata koniecznie chciała zawiązać sznurówki u butów, bo zobaczyła, jak go prowadzili… Wszyscy dostali wyroki 12 – 15 lat, niektórzy mniej, a ja, jako dowódca oddziału – karę śmierci. Jednakże w tym czasie nastąpiła zmiana w rządzie, po Bierucie nastał Gomułka i wydał amnestię dla więźniów politycznych, jedną i w krótkim czasie drugą, tak że odbywałem karę 15 lat więzienia, a mój Brat 12 lat.
Wywieziono mnie najpierw do Przemyśla, gdzie byłem bardzo krótko, a później do Wronek, gdzie przebywałem 5 lat i następnie do Strzelec Opolskich, gdzie przebywałem jeszcze 4 lata. We Wronkach te pięć lat przebywałem cały czas w celi, w której było nas czterech lub pięciu - wychodziliśmy na spacer po 15 minut dziennie. Cele były malutkie, podobno na dwie osoby. Za byle co wrzucali człowieka do ciemnicy na parę dni, gdzie nawet nie można było stanąć – taki niski loch. Przy przyjęciu trzeba się było rozebrać do naga, zabierali rzeczy osobiste, dawali pod pachę tobołek z więziennym odzieniem i trzeba było przebiec do celi biegiem, a po obu stronach stali strażnicy i okładali kijami, nim przebiegłem to już byłem pół żywy.
We Wronkach było bardzo dużo więźniów – ludzi kultury, oficerów, dwóch generałów Wojska Polskiego, byli pisarze i dużo księży, którzy siedzieli na osobnym oddziale.
W tej chwili to nie pamiętam nazwisk tych ludzi. Brat mój odbywał karę więzienia w Rawiczu. W Strzelcach Opolskich było ciężko, ale jednak lżej, bo pracowałem w kamieniołomach, to już przynajmniej więcej powietrza. Miałem tylko wypadek - wózek z kamieniem przewrócił się na mnie, jakoś wypadł z toru i miałem złamaną prawą rękę i bok obity, tak że nacierpiałem się, chociaż niby mnie opatrzono i jakiś czas nie pracowałem. Po tym wypadku rękę mi nastawiono w szpitalu, ale zostawić na leczenie nie pozwolili. Lekarz powiedział, że to więzień, więc nie ma potrzeby jego dalszego leczenia” …
Jeśli my o Nich zapomnimy, niech Bóg zapomni o nas…