Każdego roku tuż przed Wielkanocą, Gościszowianki i te starsze i te młodsze, spotykają się by wspólnie tworzyć kolorowe wielkanocne jaja, które w zależności od techniki zdobienia, mają różne nazwy. I tak poprzez rysowanie (dawniej: pisanie) na skorupce gorącym roztopionym woskiem, a następnie zanurzane w barwniku powstają pisanki. Kraszanki powstają przez gotowanie jajka w barwnym wywarze, dawniej uzyskiwanym wyłącznie ze składników naturalnych i wyskrobywaniu ostrym narzędziem na zabarwionej na jednolity kolor skorupce jajka, cienkiej wiotkiej linii układającej się w misterne motywy, której artystycznym efektem jest także kontrast pomiędzy bielą skorupki a farbą.
I choć praca jest żmudna, wymaga sporo cierpliwości i dokładności, to nie przeszkadza by w jej trakcie pośpiewać i powspominać jak wyglądały przygotowania do świąt wielkanocnych na rodzimych terenach Bośni, w okolicach Starego i Nowego Martyńca.
- W Wielki Piątek rano dzieciaki budziło się, gdy tylko pojawiły się pierwsze promyki słońca. Boso biegły do rzeki, żeby obmyć nogi, twarz i ręce. Prawdopodobnie na pamiątkę tego, że jak mówiono słońce myło się w rzece. Oprócz mycia się w rzece, bili się zerwanymi gałązkami po tych bosych nogach. To miało być oznaką zdrowia. Jeśli któryś z domowników nie chciał wstać, dziadek brał naczynie z wodą, odkrywał pierzynę i go oblewał. Również w tym, dniu najstarszy z rodu, wylewał wodę w cztery kąty izby. To miało symbolizować zdrowie i pozbycie się z domu „wszelkich brudów” - opowiada Małgorzata Potocka.
- Zgodnie z tradycją przywiezioną z terenów bałkańskich w Wielki Piątek zasłaniamy wszystkie lustra. W tym dniu nie można się w nich przeglądać, żeby nie zobaczyć czegoś złego. - dodaje Krystyna Kuduk.
W Wielką Sobotę przygotowywano „święconkę”. Do kosza wkładano masło, szynkę, kiełbasę, jaja, chleb, ser, sól, chrzan i wypiekanego z mąki baranka. Po czym z koszem szło się do kościoła, żeby wszystkie produkty poświęcić.
- Mak święcę i rozsypuje w kuchni, żeby się mrówki nie pchały i robię z drobniutkiego chrzanu wianuszki. Później jak się krowę doi to się mleko nie psuje - opowiada Zofia Ludziak.
- Po przyniesieniu święconki, osoba która ją niosła do kościółka musiała obejść dom dookoła przynajmniej raz, a najlepiej trzy razy. Miało to strzec domowników i uchronić dom od złych mocy, duchów i robactwa – wyjaśnia Małgorzata..
Po rezurekcji, uroczystej mszy z procesją, odprawianej w dzień Wielkiejnocy siadano do wspólnego śniadania.
- Dziadek wszystko przygotowywał sam. Kroił do wielkiej wspólnej misy, z której wszyscy, a było sporo dzieci i wnucząt, jedliśmy drewnianymi łyżkami. To co pozostało z tego wspólnego śniadania dziadek zbierał do garnka i te resztki wylewał do wcześniej wykopanego dołu za domem i zasypywał ziemią. Później pokazywał nam, że w tym miejscu wyrosła roślina o drobnych żółtych kwiatuszkach. Była to ruta. - wspomina Małgorzata. - I właśnie te obrzędy i zwyczaje pamiętam.
Wprawdzie już dzisiaj dzieciaki o świcie nie biegną do rzeki, żeby obmyć nogi, ale wiele obrzędów i zwyczajów przywiezionych z byłej Jugosławii w Gościszowie się zachowało i są kontynuowane po dzień dzisiejszy. A te, które nie są już praktykowane, dzięki wspomnieniom i takim opowieściom, z szacunkiem dla własnej własnej kultury, są przekazywane kolejnym pokoleniom .