Oglądano go gremialnie u syna właścicieli jedynego w okolicy, ogromnego lampowego odbiornika, dysponującego niewielkim, czarno-białym ekranem. Oczywiście tylko wtedy, gdy dorośli uznawali spektakl za właściwy dla nieletnich widzów. Przypominane sporadycznie po latach niektóre dawne "kryminały" nie wzbudzają już dzisiaj żadnych emocji – co najwyżej śmieszą, ale niegdyś - opatrzone czasem tytułami wręcz groteskowymi - wywoływały wypieki na twarzach młodocianych wielbicieli dość tuzinkowych w istocie perypetii różnych Anto Fagastów tudzież innych ponurych osobników o zagadkowych imionach i obco brzmiących nazwiskach.
Trup ścielił się tam nadzwyczaj umiarkowanie, a w porównaniu z dzisiejszymi, obficie obryzganymi krwią filmami "akcji" ich fabuła była niemal subtelna. Główny wątek spektaklu stanowiło zazwyczaj frapujące dochodzenie, prowadzone przez spostrzegawczych i dociekliwych detektywów - aż do uzyskania zaskakującego najczęściej wyniku śledztwa. Dlatego po obejrzeniu każdej kolejnej "Kobry" wszczynano impulsywną wymianę spostrzeżeń i toczono zawziętą dyskusję. Oczywiście chodziło o to, który z widzów wcześniej "już wiedział" i na czym to swoje "wiedzenie" opierał. Szczególnie gorące spory wybuchały, gdy w gronie "oglądaczy" sporadycznie pojawiała się dziewczyna z sąsiedztwa, będąca obiektem powszechnego, aczkolwiek cichego wielbienia przez młodocianych "wywiadowców". Każdy chłopak pragnął zaimponować jej swoją przenikliwością i dochodzeniowym "profesjonalizmem".
Dom właścicieli telewizora stał tuż przy komunalnym lesie. Nieco dalej, już pośród jego drzew widniał wtedy charakterystyczny budynek, nazywany od umieszczonego nad wejściem napisu "pałacem Maria". Wyimaginowano więc sobie, że opustoszałe, zdemolowane - ale ciągle zachwycające resztkami wystroju wnętrze tej odosobnionej willi musiało służyć tajemnym spotkaniom jakichś podejrzanych osobników. Kwestią czasu było więc ich wyśledzenie. Do takiego zgodnego przekonania doszli wykształceni na „Kobrze” młodociani detektywi. Rozpoczęło się więc "urywanie" z domu i żmudna obserwacja "pałacu". Była jesień, ciemność szybko zatapiała jego zakamarki, potęgując emocje wywiadowców.
Nie wiedzieli, niestety, że nad ich głowami, rozpalonymi pragnieniem złapania wymyślonego "szpiega", gromadzą się ciemne chmury rodzicielskiego niepokoju, wywołującego potrzebę sprawdzenia, gdzie ich pociechy przepadają wieczorami. Obawiano się głównie, że dorastający chłopcy mogą próbować najsurowiej zakazanych kontaktów z tytoniem. A mając na uwadze słynną fajkę Sherlocka Holmesa - coś było na rzeczy…
I wreszcie stało się. Któregoś wieczora do opuszczonego budynku weszło dwóch tajemniczych osobników. Co prawda nie mieli podniesionych kołnierzy i ciemnych okularów na nosach - wszak i tak mrok otulał już skrzętnie ziemię, ale świecąc latarkami zaglądali w różne zakamarki willi wymieniając szeptem uwagi. Ukryci wyżej chłopcy nie mieli wątpliwości – tym razem doczekano się wizyty prawdziwych złoczyńców. Cóż, sięgające zenitu emocje zaślepiły do tego stopnia dygocących z wrażenia „wywiadowców”, że nie rozpoznali w jednej z ciemnych postaci ojca, zamierzającego nakryć na gorącym uczynku swojego potomka. Mimo wcześniejszego opracowania stosownej „procedury postępowania” w wypadku powstania zagrożenia - prawdziwa wizyta dwóch dorosłych mężczyzn sparaliżowała przerażonych „detektywów”. Nie na wiele zdała się teoretyczna wiedza, pozyskana w trakcie czytania "Księgi urwisów", tam bowiem zabawiającej się w wywiadowców dzieciarni z pomocą przyszły w porę prawdziwe, uzbrojone służby. Tu ratunku upatrywano w przygotowanej wcześniej starej, sznurkowej sieci, mającej na chwilę zatrzymać intruzów i umożliwić chłopcom ucieczkę. Pułapka, rzucona z góry na ludzi, wspinających się po zasypanych gruzem schodach oplątała jedynie pierwszego ze „szpiegów”, który padł jak długi w wapienny pył. Drugi zamarł i głośno, dobitnie zareagował okrzykiem na nieoczekiwane wydarzenie. Pozwoliło to oczywiście na rozpoznanie osoby "wroga".
Cała szpiegowska epopeja natychmiast dobiegła końca. Przybyły do pustego „pałacu” patrol składał się z ojca głównego inicjatora "śledztwa" oraz wytarzanego teraz w szarym kurzu jego kolegi... Na szczęście obaj całe zajście potraktowali z humorem, niemniej zażądali, by "detektywi" pokazali, czy w kieszeniach nie przechowują zakazanych przedmiotów bądź resztek tytoniu. Rewizję poprzedziło obowiązkowe "chuchanie". Po stwierdzeniu, że akcja nie zawierała elementów zakazanych sprawę ostatecznie umorzono. A wkrótce po tym nadciągnęła prawdziwa zima, a wraz z nią czas innych pomysłów i szaleństw.