Wśród całego „uzbrojenia” najlepiej prezentowała się odkryta na strychu pewnej bolesławieckiej willi paradna szabla niemiecka. Zachwycała niklowaną klingą oraz zamkniętą, pokrytą bogatą ornamentyką rękojeścią, wykonaną z polerowanego mosiądzu i zwieńczoną charakterystyczną głowicą. Wyobrażała ona łeb lwa z oczami, zrobionymi z rubinowego szkła. Czarny trzon uchwytu oplatał drobno skręcony drut, imitujący stare srebro. Doskonale zachowana pochwa nie nosiła na ciemno lakierowanej powierzchni najmniejszego śladu zadrapań czy rdzy, ozdabiał ją natomiast srebrzysty pompon, wiszący na podobnym sznurze. Całość tworzyła istne cacko! No, oczywiście za wyjątkiem znienawidzonych symboli – swastyki i runów SS umieszczonych na wąsach rękojeści.
Kolejna, bojowa szabla o lekko pokrytej rdzawym nalotem głowni najprawdopodobniej stanowiła regulaminową broń kawalerii francuskiej z okresu pierwszej wojny światowej. „Zestaw” uzupełniała ciężka „szaszka” żołnierza pułków konnicy rosyjskiej z tegoż czasu. Domniemany pałasz po minionych latach trudno nawet ogólnie opisać. Prawie nie zapamiętano szczegółów jego wyglądu, ponieważ z niezrozumiałych obecnie względów stanowił dla gołowąsach „wojaków” najmniej pożądane uzbrojenie. Nie warto więc podejmować teraz próby określenia pierwotnej przynależności i wieku wspomnianej broni, co pozwoli uniknąć błędnego jej zakwalifikowania.
Nie bardzo też dzisiaj wiadomo, skąd trzy wymienione na końcu sztuki trafiły w ręce chłopców – w każdym razie były. Tak czy inaczej, cały przedstawiony dziecięcy „arsenał” to prawdziwy rarytas dla współczesnych miłośników militariów. Przechowywaną w tajnym miejscu kolekcję wykorzystywano tylko sporadycznie do urządzania parad. „Wojskowe” ciury maszerowały wtedy zaopatrzone w ostrugane kije z przybitymi gwoździem „jelcami” - oraz rycerskie tarcze, czyli wyniesione cichcem z domów pokrywki od kotłów do gotowania bielizny. Szable przysługiwały „generalicji”…
Z uwielbieniem spoglądały na „dowódców” nieletnie koleżanki, łaskawie zapraszane na niektóre „defilady”. Broń służyła do wspomnianych zabaw głównie w trakcie wakacji, natomiast w roku szkolnym okazywała się zbędna, zwłaszcza w procesie właściwego realizowania obowiązków sztubackiego życia. Któregoś dnia wśród chłopaków pojawił się jednak „nowy”. Był trochę starszy i miał zagraniczny cud - długopis dysponujący aż sześcioma kolorami. Prawdziwe marzenie! Łatwo więc został wprowadzony do „armii”. Wkrótce też, widząc błyszczące oczy kolegów, niemal pożerających wzrokiem jego przyrząd do pisania, zaproponował zamianę szabel na tak upragniony przez nich przedmiot.
Transakcji połączonej z losowaniem potencjalnego nabywcy długopisu dokonano natychmiast. Niestety, po jakimś czasie „nowy” wraz z rodzicami wyjechał, i tym sposobem arsenał powędrował w świat, nie wywołując wtedy specjalnego żalu. Tu konieczna dygresja. Otóż istnieje pomnik, którego naczelną postacią jest potężnie umięśniony radziecki obywatel, odziany tylko w skromne porcięta. Dzięki temu jego bogata muskulatura natychmiast rzuca się w oczy. Człowiek ten dzierży ogromny młot, którym wali z góry w przytrzymywaną druga ręką rękojeść miecza. W wyniku jego zajadłego kucia z wspartej o podłoże głowni straszliwego narzędzia wojny powstają niegroźne lemiesze pługów… Wymowa monumentu jest aż nadto czytelna – śmiercionośny miecz zmienia się w pokojowy, jakże potrzebny ludowi przedmiot – sprzęt rolniczy.
I tu samoistnie nasuwa się analogia – zamiast kolekcji historycznych szabel – jak by nie patrzeć, służących przecież wojnie i zabijaniu - został pokojowy, co prawda imperialistyczny długopis, ale za to dysponujący w latach pięćdziesiątych aż sześcioma kolorami ! I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie coś na kształt żalu – że dzisiaj za „przehandlowaną” tak ideologicznie kolekcję „białej broni” można byłoby wykupić połowę sklepu papierniczego. Ale to przecież małostkowe uczucie…