Jakimś „cudem” jednak nauki historyczne rozwijają się nadal i ciągle przybywa wiedzy o przeszłości, co dokonuje się nie tylko za sprawą przyprószonych siwizną i kurzem archiwów sędziwych profesorów, ale często – młodych badaczy. Bywa, że są to w dodatku zupełni amatorzy – ludzie zainteresowani historią swojej rodziny, swojej wsi czy miasta. To dzięki nim właśnie informacje zdawałoby się skazane na zapomnienie mogą zostać odnalezione i utrwalone.
Dzięki jednej z takich osób teraz, w ostatnich dniach marca 2011 roku, zupełnie nieoczekiwanie wiedza na temat polskich robotników przymusowych, pracujących w dawnym Bunzlau, w niemieckim tartaku, została wzbogacona o nowe fakty. Stało się to za sprawą mieszkającej w Łodzi Pani Kariny Snochowskiej, poszukującej przez Internet wiadomości na temat obiektu zwanego Waldschule – Leśna Szkółka. Był to stojący poza miastem niewielki budyneczek, stanowiący miejsce zakwaterowania zwiezionych do Bolesławca Polaków.
Tam też trafiła wraz ze swoimi rodzicami Antoniną i Janem oraz trójką rodzeństwa – Józefem, Henrykiem oraz Janiną babcia Pani Kariny, Marianna Kowalska.
Tu konieczna jest ważna dygresja. Kilkanaście lat wcześniej gościł krótko w Bolesławcu Pan Zygmunt Sosnowski z Olkusza, także były robotnik polski w Rzeszy. To on odręcznie wykonał z pamięci rysunek owej Waldschule, spalonej przypadkowo już po wojnie – i spisał zapamiętane nazwiska jej lokatorów. Teraz, dzięki zafascynowanej losami babci wnuczce, lista została uzupełniona – co więcej, wzbogacono także wiedzę o losach pracujących w tartaku ludzi.
Pani Marianna ze wzruszeniem odnalazła na liście Zygmunta Sosnowskiego osobę, określoną jedynie jako ułomna Zofia. W istocie chodziło o kobietę bardzo mocno z nią związaną. Mała Marysia opiekowała się bowiem stale jej niespełna rocznym dzieckiem. Dzisiaj rozpoznana po siedemdziesięciu latach Pani Zofia Krawczyńska najprawdopodobniej już nie żyje…
Pani Maria przypomniała sobie także sporo innych nazwisk, spisanych z pamięci przez Zygmunta Sosnowskiego – a także bezbłędnie rozpoznała na jego prostym szkicu budynek Waldschule. To z zaznaczonego na rysunku małego tarasu, znajdującego się na niskim pierwszym piętrze, wraz z innymi małolatami skakała na dół dla zabawy.
Dowiedzieliśmy się sporo o warunkach, w jakich żyli przebywający tu w różnym charakterze Polacy. Mieszkające w Waldschule rodziny – ale tylko rodziny - dostawały kartki na jedzenie. I o dziwo - nigdy im żywności nie brakowało, wręcz przeciwnie – rodzice dzielili się nią z innymi, zwłaszcza tak zwanymi samotnikami lub pracownikami sezonowymi.
Rodziny same gotowały dla siebie obiady, „samotnikom” ich kartki żywnościowe jednak nie wystarczały. Żywili się w prymitywnej stołówce – tam jedzenie było fatalne. Podstawowe danie stanowiła niezmiennie zupa z brukwi. Pewnego dnia „samotni” robotnicy rozpoczęli protest, żądali podania im chleba, nie chcieli pójść do pracy. Szybko zostali skatowani i wywiezieni. Ślad po nich zaginął. Sama Pani Marianna jadała w domu właściciela tartaku Lepskiego, wraz z kucharkami tam pracującymi.
Wspomniana stołówka w budyneczku „Szkółki Leśnej” nie była jedynym miejscem wydawania posiłków. W pobliżu tartaku funkcjonowała także Frühstücksstube, gdzie bywali w większości Niemcy. W niej jedynie odgrzewano jedzenie. Napoje – w tym głównie kawę zbożową - przynosili pracownicy.
Właściciele tartaku Lepscy mieszkali w piętrowym domu na początku dzisiejszej ulicy Komuny Paryskiej, a więc dokładnie na wprost bramy swego przedsiębiorstwa. Lepski senior miał dwoje dzieci i czworo wnucząt. Maria, mimo bardzo młodego wieku pracowała już pomagając w sprzątaniu domu swych pracodawców. Jak mówi miała nieograniczony dostęp do prywatnych pokoi właścicieli tartaku. Mimo, że była Polką, Lepscy mieli do niej duże zaufanie. Córka Lepskiego chciała nawet "adoptować" Marysię, obiecywała, iż po wojnie zostanie u nich i wyślą ją do szkoły.
Ta polska rodzina przebywając na robotach była traktowana bardzo dobrze. Mieli dużo jedzenia, przyzwoite warunki, cieszyli się szacunkiem innych Polaków - a nawet samego Lepskiego. Otrzymywali też skromne wynagrodzenie za swoją pracę. Kilkunastoletnia wówczas Maria wspomina, że mogli chodzić do cyrku, na lody i na oranżadę, dostawali prezenty od rodziny Państwa Lepskich. Niemal do samego końca wojny nie dotknął ich jej koszmar.
Złe wspomnienia pojawiają się dopiero po ucieczce Niemców na zachód, gdy Armia Czerwona wkroczyła na ten teren.
To tylko część odzyskanej historii jednej rodziny. Być może nie zmienią się dzięki niej podręczniki historii, ale może ktoś, kiedyś wypytując ciekawsko babcię, dziadka czy wertując niepotrzebne już nikomu „szpargały” trafi na wyjaśnienie zagadek, których w naszej historii przecież nie brakuje.