Brnąc samochodem przez zasypane śniegiem białe drogi powiatowe dojechałam do miejscowości Szczytnica. Docierając do osiedla oczekiwałam na zjawienie państwa Dobieckich, którzy od sierpnia dokarmiają psy napotkane niegdyś na opuszczonym poradzieckim lotnisku. Starsi ludzie zjawiają się o określonej godzinie, ściskając w ręku woreczki z jedzeniem.
- To dość daleko - powiedział mężczyzna. – Normalnie z żoną chodzimy na piechotę jednak w tej sytuacji proponujemy dojazd samochodem.
Przystając na propozycję jedziemy po nieodśnieżonej ulicy na teren lotniska, tuż przy wjeździe na autostradę. Cisza, ani żywej duszy. Wszędzie śnieg.
- Dalej nie dojedziemy – zapowiedział pan Andrzej Dobiecki. Wysiedliśmy z samochodu i brnąc przez wysoki śnieg dotarliśmy na miejsce.
- To tam, w tym budynku są psy – starszy mężczyzna wskazał palcem na betonowy budynek.
Nagle, przeskakując przez śnieg z ciemnego pomieszczenia wyskoczyły zwierzęta głośno przy tym szczekając. Weszliśmy do środka. W baraku znajdowały się buda i szmaciane ściereczki. Kilka pustych misek leżało w ich pobliżu.
Kobieta sięgnęła po zgromadzone w nylonowym woreczku jedzenie i wysypała go do jednej z plastikowych misek. Głodne zwierzęta natychmiast je opróżniły. Kudłaty terierek machał radośnie ogonem, wystraszony nie pozwolił się jednak pogłaskać.
- Latem, gdy byliśmy na spacerze pies ten szedł za nami do domu – opowiada śmiejąc się emeryt. – Nie było rady, trzeba było i nim się zaopiekować. Ta suczka ma zaledwie rok, jest nieco nieśmiała ale za to niesłychanie pocieszna.
Pomocny legniczanin
Będąc w środku, zza pleców usłyszeliśmy głos:
- O, Państwo też dokarmiacie te biedaki? – powiedział młody mężczyzna. Jak się później okazało jest z Legnicy. W rozmowie zdradził, że on również regularnie odwiedza zwierzęta.
Zbudował im budę, w obawie przed niskimi temperaturami.
- Wiele razy próbowałem interweniować w sprawie tych zwierząt, sam już przygarnąłem pięcioro. Wójt obiecał pomoc ale do tej pory nic w tej sprawie nie zrobiono – opowiada.
W baraku znajdowało się pięcioro zwierząt. Dwa szczeniaki mają zaledwie dwa tygodnie.
- Przychodzimy tu z żoną codziennie – powiedział pan Dobieniecki. – Ze strachem każdego dnia zaglądamy do środka budy i sprawdzamy czy szczenięta jeszcze żyją. Niestety nie wszystkie mieszczą się w jednej budce. Jak najszybciej należałoby postarać się o drugą.
Żywy terierek wskakuje i wyskakuje z kartonowego pudełka będącego jego siedziskiem. W końcu zaatakowany przez innego psa piszczy. Jest za ciasno w ciepłej budce dla wszystkich. Robi się chłodno, lada chwila zapadnie zmrok. To będzie kolejna ciężka noc dla zwierząt. Czy uda im się przetrwać? Sprawa ta każdej kolejnej nocy jest coraz bardziej wątpliwa. Tym bardziej, że zima dopiero się zaczyna.
Oddalamy się, słychać piski zwierząt, cześć z nich wybiega na drogę, po czym z powrotem znika w hangarze.
Nie ma pieniędzy
Sprawą zwierząt na lotnisku zainteresowała się również córka państwa Dobienieckich - Agnieszka. W liście przysłanym do naszej redakcji tak napisała o swoich rodzicach:
„Ci dobrzy ludzie próbowali zainteresować sprawą psiaków sąsiadów, ale nie udało się uzyskać żadnego odzewu. Postanowiłam działać w ich imieniu, bo obawiam się, że wydadzą całe swoje oszczędności na utrzymanie czworonogów”.
Jednym z rozwiązań byłoby umieszczenie psów w Schronisku dla zwierząt. Jednak wtedy gmina Gromadka musiałaby dziennie zapłacić 30 złotych za pobyt jednego ze zwierząt. Miesięczne koszta ich utrzymania byłyby zbyt wysokie.
- Sprawa zwierząt na lotnisku jest nam znana – zdradził w rozmowie telefonicznej pracownik Urzędy Gminy w Gromadce – Tomasz Kurkiewicz. – Codziennie pracownik dokarmiał te zwierzęta. Zakupiliśmy również karmę, przywieźliśmy parę okryć z materiału. Staramy się znaleźć im dom. Skierowanie zwierząt do schroniska jest zbyt kosztowne jak na budżet gminy.
Urząd gminy w gromadce, pod, który podlega teren lotniska w Szczytnicy obiecuje pomóc. Póki co zapowiedział rozwieszenie komunikatów i zwrócenie się do ludzi dobrej woli o niesienie pomocy zwierzętom. Stworzenie im szansy na nowy dom i życie.