O tym, że przed laty funkcjonowały tam śródleśne akweny przypominają usypane niegdyś groble, udekorowane ogromnymi, pomnikowymi świerkami i dębami. To właśnie te puszczańskie olbrzymy świadczą najlepiej o bardzo odległej w czasie, przebrzmiałej historii owych zapomnianych obiektów.
Imponujące wielkością drzewa stoją także nad stawem zlokalizowanym najbliżej Otoku. Swoimi rozgałęzionymi konarami tworzą doskonałe warunki do bytowania w nich wszelkiego ptactwa. Powstałe w wiekowych pniach dziuple dawały niejednokrotnie schronienie puszczykom.
Ten dość pospolity gatunek sowy jest ptakiem drapieżnym, żywiącym się wszelaką „drobnicą” - myszami, kretami, ryjówkami, czasem szczurami i innymi gryzoniami, nie pogardza jednak także – zwłaszcza gdy nie ma innych zdobyczy - dżdżownicami, żabami, ptakami tudzież rybami, a nawet mięczakami, owadami i skorupiakami. By zaspokoić swoje potrzeby życiowe poluje zwykle o zmierzchu i w nocy.
Trudno powiedzieć, jak doszło do tego, że w rzeczonym stawie znalazły się dwa maleńkie, przypominające pierzaste kulki pisklaki puszczyka. Jedno z nich wpadło wprost do wody i szybko zapewne utonęło, jego niewielkie, okryte zmokniętym puchem ciałko tkwiło wciąż pomiędzy tatarakami. Druga sówka zawisła w splątanych łodygach trzcin przybrzeżnych i powoli dogorywała. Przypominała dziwną maskotkę, wykonaną z szarego pierza i ogromnych, przerażonych oczu, w których pełgały żółtawe ogniki. Maleństwo wyłuskiwane ze śmiertelnej pułapki nawet nie próbowało się bronić, wydawało jedynie żałosne dźwięki, przypominające ciche syczenie. Umieszczone na dnie plecaka, odpowiednio usztywnionego gałązkami, wczepiło się w zwiniętą koszulę flanelową, stanowiącą na czas powrotu do domu namiastkę gniazda.
Nastał żmudny okres rekonwalescencji młodego puszczyka. Jego lokum urządzono w wieży, której baniasty, dachówkowy hełm od wewnątrz oparty był na solidnej konstrukcji, wykonanej z licznych belek. Całość idealnie nadawała się na sowi dom. Niestety, podawane rosnącemu ptakowi „sklepowe” mięso zapewne nie zaspakajało w pełni potrzeb jego organizmu. Sowa miała więc mizerne upierzenie, była wyraźnie przybita i słaba. Któregoś dnia jako pożywienie dostała kilka niewielkich żab. Połknęła je natychmiast w całości, i wkrótce wyraźnie się ożywiła. Po podaniu jej kilku myszy tudzież kolejnych płazów - zaczęła gwałtownie rosnąć i zmieniać „sposób bycia”. Na powitanie człowieka groźnie syczała, przysłaniała oczy błonami i straszyła rozkładaniem skrzydeł. A te stawały się coraz bardziej mocarne…
Wkrótce należało więc rozpocząć naukę lotów. Ptaszysko wynoszone na pobliską łączkę na skórzanej rękawiczce wczepiało się jednak w rękę, zwykle przebijając szponami rachityczne w istocie zabezpieczenie i boleśnie raniąc nauczyciela. W trakcie jednej z takich wieczornych lekcji doszło do prawdziwego ujawnienia charakteru leśnego drapieżnika. Przypadkowo spotkana kobieta, zainteresowana najwyraźniej siedzącym potulnie na rękawicy ptakiem podeszła bliżej i zamierzała czule go pogłaskać. Kiedy tylko zbliżyła dłoń do jego głowy, ten nagle rozpostarł na całą szerokość skrzydła, machnął nimi i potężnie ugodził dziobem przyjaźnie wyciągniętą niewieścią kończynę. po czym groźnie zasyczał. Przerażona pani gromko wrzasnęła i nadzwyczaj pospiesznie opuściła tak niewdzięczne towarzystwo…
Początkowo wszelkie zachęty do podjęcia lotów nie pomagały. Dopiero sadzanie puszczyka na końcu wysokiej żerdzi, podnoszenie go do góry i prowokowanie do jej gwałtownego opuszczenia poprzez wyrwanie spod jego nóg owego oparcia zmuszało ptaszysko do podjęcia pierwszych szybowań. Ale wtedy obudził się w nim też prawdziwy instynkt drapieżcy. Gdy przez otwarte okno wieży do jej wnętrza wpadł wróbel, o jego nadzwyczaj krótkim w niej żywocie świadczyły po kilkunastu minutach resztki piór podwórkowego nieszczęśnika i znaleziona nieco później sowia wypluwka.
Mimo pozostawienia otwartego okna puszczyk długo nie zamierzał uchodzić na wolność. Siadywał za to chętnie na parapecie i groźnie spoglądał w dół. Aż którejś nocy nagle zniknął. Czy wrócił do lasu, którego tak naprawdę nie znał ? Zapewne, chociaż czasami z pobliskiego, samotnego świerka wieczorami dobiegało charakterystyczne klepanie dziobem i syczenie. Może w ten sposób chciał przypomnieć o swoim istnieniu – ale w wieży więcej się nie pokazał…