Jak to bowiem od wiek wieków w naturze ludzkiej bywało, właściwości owego materiału bodaj najszybciej doceniono wykuwając z niego nie lemiesze pługów i łopaty, lecz miecze, ostrza toporów wojennych, dzid i groty strzał. Gwoli sprawiedliwości przyznać też należy, że i w pokojowym działaniu żelaza ostatecznie jednak nie zabrakło…
Powiat bolesławiecki w zakresie pozyskania wspomnianego metalu ma swoje osiągnięcia. Oto bowiem z okolic torfowisk i podmokłych, nadrzecznych łąk od dawien dawna wydobywano tu pewne ilości rudy darniowej, zawierającej w istocie stosunkowo niski procent żelaza, a następnie prymitywnymi metodami wytapiano z niej ten cenny surowiec. Od wczesnego średniowiecza zakładali więc tu swoje siedziby także dawni hutnicy i kowale.
Wiadomym jest, że w piętnastym wieku posiadaczem jednej z pierwszych kuźnic był nieznany bliżej rzemieślnik o imieniu Mikołaj. Jego zakład padł jednak ofiarą rabusiów, a po spłonięciu „firmy” do cna przerażony napaścią hutnik uciekł aż do Pieńska.
Do pozyskania żelaza służyły początkowo niezwykle proste piece hutnicze, w Polsce zwane dymarkami. Takie obiekty znajdowały się w pobliżu Świętoszowa, a także sąsiednich, położonych już poza granicami powiatu Łozów i zlokalizowanej nieco dalej Rudawicy. Tutejsze kuźnice znane były szeroko również poza granicami Śląska, a spośród nich te świętoszowskie zaliczano do najnowocześniejszych i najbardziej wydajnych w dawnym Księstwie Żagańskim.
W roku 1749 wydzierżawiono książęcą kuźnię znakomitemu mistrzowi Georgowi Erdmannowi Friedlerowi, aliści hutnik ten przedwcześnie zmarł już dziesięć lat później. Doprowadzona tym faktem do rozpaczy jego żona Rosina – zapewne kobieta nieźle umiejąca dbać o interesy - zażądała od księcia żagańskiego odszkodowania pieniężnego, mającego zrekompensować poniesione wcześniej przez jej męża wydatki na rozwój i unowocześnienie wydzierżawionego zakładu kuźniczego.
Zachowały się również nazwiska innych osób, związanych w przeszłości ze świętoszowskim hutnictwem. W roku 1776 pracownikiem tamtejszej kuźni był kowal Erdnmann Friedler, a w innym okresie zatrudniano także majstra kuźniczego Balthasara Giesela i jego potomka Johanna Giesela.
Proces pozyskiwania żelaza wymagał zaangażowania nawet kilkunastu rzemieślników. Wytapiany produkt był jednak mocno zanieczyszczony, a w konsekwencji i kruchy. Taką surówkę należało dopiero przekuwać wielokrotnie ręcznie, lub przy pomocy wprowadzonych znacznie później młotów poruszanych wodą, której dostarczała Kwisa.
Rzeka ta wypełniała zresztą także inne zadania – jej bystry nurt przepłukiwał wydobytą rudę darniową oraz napędzał koła, uruchamiające miechy i „zmechanizowane” młoty. Bardzo ważną rolę w procesie wytopu odgrywał też węgiel drzewny, wypalany masowo w lasach i przywożony przez węglarzy do warsztatów żelaznych.
Najwcześniejsze wzmianki na temat miejscowych przedstawicieli tego egzotycznego zawodu pochodzą z dwóch dokumentów - potwierdzenia kupna przez Rechenbergów okolicznej puszczy, sporządzonego w roku 1393 oraz listu lennego z 13 grudnia 1590 roku, wystawionego w dominium osiecznickim. Obydwa dotyczą także niewielkiej wsi Bronowiec (Schnellfurt), egzystującej nad brzegami rzeczki Czerna Wielka. Co ciekawe, ostatnia z bronowieckich kuźnic leśnych przestała działać w roku 1720.
Obecnie wyraźnych śladów po dawnych kuźnicach już nie ma. Prawdziwą ciekawostką natomiast jest to, że w czasie pierwszej wojny światowej, gdy rozpaczliwie poszukiwano surowców do produkcji wielkiej ilości stali - między innymi w Świętoszowie wykopywano szlakę, pochodzącą z dawnych pieców hutniczych. Znajdywano jej zapomniane pokłady i jako wartościowy, swoisty półprodukt przesyłano na Górny Śląsk, gdzie materiał ten ponownie przetapiano. Szlaka ta zawierała bowiem jeszcze około czterdzieści procent żelaza.
Ale i takie „pomysły” nie uratowały od klęski państwa, które zresztą wkrótce, niepomne pierwszowojennej lekcji, ponownie sprawiło światu krwawą łaźnię …