Owe prymitywne „zakłady przeróbcze” umiejscawiano oczywiście przede wszystkim w borach. W nich to poddawano procesowi prażenia wszelkie odpady i nieużytki drzewne. Tak uzyskiwano smołę, później otrzymywano także spirytus drzewny, terpentynę i podobne produkty. Procederem tym – zwłaszcza w wiekach odległych od współczesności - trudnili się głównie ludzie twardzi, nawykli do niewygód i samotności. Kiedy przed wieloma dziesiątkami lat zapadał zmrok, ich zatopione w kniei chaty rozjaśniały mizerne światła kaganków, a zebrani w skromnych izbach rzemieślnicy chętnie opowiadali sobie różne przerażające historie, mające się jakoby dziać w mrocznych puszczańskich ostępach.
Z czasem na miejscu owych niezbyt wytwornych chat i różnorakich bud zaczęto wznosić bardziej trwałe obiekty, wyposażano je też nieco staranniej dbając o elementarne potrzeby ich lokatorów. Potem i te zabudowania zastąpiły zupełnie przyzwoite domostwa, zachowujące jednak tradycyjne nazwy.
Do końca drugiej wojny światowej istniały więc na terenie obecnej gminy Osiecznica dwie duże, złożone z kilku zabudowań gospodarczych i domostw mieszkalnych śródleśne kolonie, noszące nazwy „Górna Smolarnia” i „Dolna Smolarnia”. Po obydwu pozostały obecnie jedynie ledwie wystające spod ściółki ruiny.
Jedna z nich funkcjonowała w pobliżu Tomisławia. Dzięki uprzejmości byłej mieszkanki tego puszczańskiego majątku, spędzającej w nim niegdyś swoje dzieciństwo, otrzymaliśmy zdjęcia z okresu jej dawno minionej świetności. Ukazują one zadbane budynki, ogrodzenia i bramy, równo wytyczone ścieżki i ozdobne klomby.
Z ruin dawnych zabudowań tejże smolarni pochodzi porcelanowa figurka dziecka oraz lampa acetylenowa, używana jako źródło światła, instalowane przy wiekowych bicyklach, należących do mieszkańców owej niewielkiej, leśnej osady.
Opodal głównej leśniczówki, posiadającej kilka studni i naziemnych pomieszczeń gospodarczych, przygotowano niegdyś specjalne, obetonowane podziemne bunkry, umożliwiające bezpieczne przechowywanie beczek z terpentyną i smołą. Nie udało się ustalić, czy produkowano w tym obiekcie spirytus drzewny, jednak z racji pewnego znaleziska trzeba tej truciźnie poświęcić w tym miejscu kilka słów.
Najogólniej mówiąc - ów groźny dla zdrowia i życia alkohol metylowy powstaje w wyniku suchej destylacji drewna, i taką metodą otrzymywano go do roku 1923. Metanol używany jest jako rozpuszczalnik - rozpuszczają się w nim bowiem żywice, pokosty i tłuszcze – oraz w produkcji barwników i lakierów.
Niestety, ten zabójczy „trunek” ma smak i zapach niezwykle zbliżony do alkoholu „spożywczego” - więc kierując się takimi cechami nie można ich od siebie odróżnić, zaś śmiertelna dawka tej trucizny wynosi zaledwie kilkadziesiąt gramów ! Co gorsza, skutki zatrucia mogą wystąpić po kilku lub kilkunastu godzinach, bywa jednak, że pojawiają się dopiero nawet po trzech dniach od spożycia. ..
Kiedy więc spod sterty ściółki przemieszanej z ułamkami ceramicznych skorup wydobyto nietkniętą butelkę z pięknie wygrawerowanym napisem „Cognac” z resztkami jakiegoś płynu - pierwsze podejrzenie kazało sadzić, iż nie jest to żaden szlachetny trunek, lecz raczej próbka straszliwego alkoholu metylowego. Co prawda nie była to ciecz bezbarwna, a raczej brunatna bryja, która po próbie zapalenia zapłonęła bardzo ochoczo, szybko do cna znikając z dna metalowej puszki.
Trudno autorytatywnie stwierdzić, czym była w istocie owa smolarska „gorzałka”, dzisiaj trwałą pamiątkę po jej znalezieniu stanowi pusta od dawna butelczyna z napisem „Cognac”…