- Taka zbiorowa katastrofa, w której ginie tyle osób publicznych i ważnych dla kraju, to wyjątkowy szok dla społeczeństwa. Dlaczego Pani zdaniem ta żałoba ma takie rozmiary?
- Dzisiejszy świat to “globalna wioska”. Reakcje ludzi na tę katastrofę, na całym świecie, nie tylko w Polsce, są najlepszą ilustracją tego, że staliśmy się sobie bliscy w znaczeniu “sąsiada z domostwa obok”. Gdy w tak dramatycznych okolicznościach ginie głowa państwa wraz z liczną elitą społeczeństwa - osoby znane, które za pośrednictwem mediów gościły niemal codziennie w domach większości Polaków - reakcje ludzi muszą być wyraziste i gwałtowne. Wszak giną ich “sąsiedzi”, nawet jeśli nielubiani za życia, to przecież “swoi”.
- Wydarzenia takie, jak tragedia pod Smoleńskiem, burzą poczucie bezpieczeństwa ludzi. Czy to dlatego wszyscy mówią o niedowierzaniu?
- Ta tragedia ma znamiona wydarzenia spowodowanego działaniem miecza ślepego losu. Jej rozmiar uruchamia wyobraźnię i lęk, że coś takiego może zdarzyć się zawsze i każdemu z nas. Ludzie są słabo odporni na fakty, które godzą w ich poczucie bezpieczeństwa i wartości. Trudno im np. przyjąć, że umrą na pewno i prawdopodobnie będą tym zaskoczeni i nieprzygotowani. Budują więc bariery przed zagrażającymi myślami, dokonując korzystnych dla siebie reinterpretacji zdarzeń. Dlatego łatwiej jest uwierzyć w to, że ziemia katyńska ma w sobie złą energię i dlatego tyle osób tam zginęło albo że to duch Stalina wciąż znęca się nad Polską i Polakami. Najtrudniej przyjąć, że katastrofy lotnicze po prostu się zdarzają.
- Wiele osób próbowało nadawać sens tej katastrofie, tak, jakby rzeczywiście zdarzyła się ona "po coś". Czy to kolejny mechanizm obronny?
- Jeśli Bóg gra z nami w kości, to właśnie wypadły mu trzy „jedynki”: Zbrodnia Katyńska z 1940 roku, katastrofa pod Smoleńskiem i wybuch wulkanu na Islandii, który sparaliżował ruch lotniczy nad Europą w dniu prezydenckiego pogrzebu. Wygląda to jak „upiorne połączenie na odległość w czasoprzestrzeni” (Niels Bohr określił w ten sposób tzw. zjawisko „splątania kwantowego” w świecie mikrocząstek). Ludzie pragną poznać zasady rządzące wszechświatem i ludzkim losem. Wiele wyjaśniają reguły prawdopodobieństwa i statystyki, ale trudno się z tym pogodzić. Uwierzyć w Przypadek, to skazać się na życie ze stale towarzyszącym lękiem i niepewnością. Pragniemy dotrzeć do przyczyn ukrytych, niestety często zadowalając się magią, działaniem tajemniczych sił, złych duchów i ciemnych energii.
- Co tak naprawdę skłania tłumy ludzi do czekania w wielogodzinnych kolejkach po to, by przez kilka sekund spojrzeć na trumny pary prezydenckiej?
- Rozmiar tej tragedii nadaje jej specjalne znaczenie, również historyczne. Wizyta w Pałacu Prezydenckim mogła dawać ludziom poczucie bezpośredniego uczestnictwa w tworzeniu się narodowej historii, choćby w roli statystów. Media miały ogromny udział w kreowaniu tych zachowań. Pokazywanie tłumów przy trumnach zachęcało coraz więcej osób do przyjścia, czyniąc z tych ostatnich odwiedzin coś na kształt normy postępowania w tego typu sytuacji. Dodatkowo ludzie mieli okazję być tam razem, dostarczając sobie nawzajem wsparcia, nabierając poczucia jedności i mocy, co ułatwiało im przetrwanie zbiorowej traumy.
- Przed uroczystościami na Wawelu pojawiły się protesty i anonimowe pogróżki. Nieskazitelna jedność jest niemożliwa?
- Jedność jest możliwa na chwilę, np. w obliczu wspólnego zagrożenia, wspólnego wroga czy wspólnej tragedii. Wtedy ludzie dostrzegają raczej to, co ich łączy niż to, co ich dzieli. Ale już w czasie żałoby narodowej Wawel podzielił Polaków. To sygnał, że życie społeczne wraca do normy. „Nieskazitelna jedność” na co dzień byłaby kolejną katastrofą. Pamiętamy ją przecież z czasów PRL-u, a obecnie możemy ją obserwować np. w Korei Północnej, na Kubie i w Chinach.
- Żałoba była widoczna nie tylko na ulicach, ale też w mediach. Dziennikarze i ich goście wspominali zmarłych właściwie od rana do wieczora, nie kryjąc łez.
- Płaczą nie tylko dawni przyjaciele, ale też przeciwnicy. Tragedia uświadomiła nam, że każda z tych 96 osób, które zginęły, była przede wszystkim człowiekiem. Teraz media rzadziej przedstawiają je przez pryzmat ich ról zawodowych, a częściej jako normalnych ludzi otoczonych rodzinami, przyjaciółmi, z ich emocjami i ludzkimi odruchami. Budowanie wizerunku tragicznie zmarłych wokół wspólnych wszystkim ludziom cech (typu: młoda kobieta, ojciec, oddany pracy) kreuje powszechną sympatię, czasem wręcz uwielbienie.
Przez te osiem dni w mediach można było obserwować neurotyczną koncentrację na sobie – czyli na Polsce i własnym nieszczęściu. Taki obraz medialny zachęcał ludzi do szczególnego, egocentrycznego przeżywania żałoby. Wiele osób mogło odnieść wrażenie, że czas stanął w miejscu, a Polska znalazła się w epicentrum wydarzeń.
- Wiadomo, że o zmarłych mówi się dobrze. Czy tylko "polityczna poprawność" sprawia, że nawet wcześniejsi przeciwnicy prezydenta mówią o nim teraz niemalże w samych superlatywach?
- Polityka jest grą i zdaje się, że najpełniejszą tego świadomość mają sami gracze. Można być czyimś oponentem, grać w przeciwnej drużynie, ale póki wszyscy na scenie politycznej mają świadomość gry, nikt nikomu nie życzy źle. Katastrofa pod Smoleńskiem to fant, który nie był przewidywany w puli kar i nagród. Jeśli ktoś go wylosował, to pozostali czują się współodpowiedzialni. Z pewnością każdy z wciąż obecnych zadaje sobie pytanie: „Dlaczego Oni? Przecież mogłem to być ja”. To skłania do wyrażania wdzięczności wobec losu. Aby stłumić nieracjonalne wyrzuty sumienia, uczestnicy „wspólnego stołu” spontanicznie zachowują się najlepiej, jak tylko mogą, odnajdując w sobie prawdziwie ludzkie uczucia wobec niestety już nieobecnych oponentów: empatii, solidarności, współczucia i autentycznej troski.
- Czy Pani zdaniem po jakimś czasie, gdy emocje opadną, wszystko będzie znów jak dawniej?
- Nie rozumiem, dlaczego niektórzy żywią nadzieję, że ta katastrofa cudownie odmieni ludzi i pojedna ich w zasadniczych sporach. Współprzeżywanie tragedii narodowych jest chwalebne, można je rozumieć jako manifestację tożsamości narodowej i poczucia wspólnoty doświadczeń. Jednak działania pod wpływem jednorazowego impulsu, nawet tak traumatycznego jak ta katastrofa lotnicza, są zachowaniami wyjątkowymi, zarezerwowanymi dla sytuacji ekstremalnych.
- Dziękuję za rozmowę.