Na stale rozrastającym się bolesławieckim cmentarzu komunalnym istnieje specjalna kwatera, przed wielu laty wydzielona jako miejsce wiecznego spoczynku dla odchodzących z tego świata ludzi wybitnych, zasłużonych. Ale daleko poza nią, w różnych, oddalonych od głównego ciągu komunikacyjnego zakątkach leżą skromnie ci, których bezgraniczne poświęcenie dla Ojczyzny, głęboki patriotyzm i szlachetna droga życia nie znalazły uznania w oczach dawnych decydentów z czasów PRL-u.
Porucznik Antoni Stachura był oficerem Wojska Polskiego, w jego szeregach walczył we wrześniu 1939 roku z hitlerowska i sowiecka nawałą. Można go śmiało nazwać człowiekiem niezwykłym. Wszechstronnie wykształcony. władający biegle obcymi językami, oddany bez reszty sprawie Ojczyzny wyruszył wraz z dowodzonym oddziałem już pierwszego dnia wojny na bitewne pola. Niestety, Polska zdradziecko napadnięta 17 września przez drugiego agresora nie była w stanie samotnie obronić swojej krótkiej niepodległości. Haniebnie zawiedli sojusznicy, skrywający się za osławioną linią Maginota. Porucznik Stachura wraz z wieloma innymi obrońcami kraju trafił do sowieckiej niewoli. Przetrzymywany przez jakiś czas w zamienionym nas obóz jeniecki kościele jako oficer traktowany był w sposób urągający wszelkim międzynarodowym konwencjom. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Pewnego dnia nazwiska zniewolonych Polaków zaczęto wywoływać z długiej listy i formować z wyczytanych jeńców kolumny marszowe. Popędzono ich następnie do zlokalizowanej kilkanaście kilometrów dalej bocznicy kolejowej, gdzie czekały już zestawy towarowych wagonów. Bez słowa wyjaśnienia wtłaczano do nich zdezorientowanych oficerów. Potem zazgrzytały przesuwane drzwi i wewnątrz zimnych bud zapanowała ciemność, rozpraszana jedynie wątłym światłem, wpadającym przez niewielkie okienka, zasnute pajęczynami kolczastego drutu. Rozpoczęła się tragiczna podróż. Nikt z uwięzionych nie wiedział, dokąd jadą, jakie będzie ich ostateczne przeznaczenie…
Antoni Stachura wraz z kilkoma towarzyszami niedoli postanowił podjąć próbę ucieczki z pędzącego pociągu. Mieli świadomość, że w specjalnych „wyżkach” siedzą uzbrojeni enkawudowcy, jednak nie powstrzymało to ich przed wyrwaniem z podłogi kilku desek. Desperacki czyn okupili potwornym wysiłkiem, a także bolesnym pokaleczeniem rąk.
Po kolei zsuwali się następnie w dudniącą łoskotem kół czeluść i ostatnim porywem woli wyskakiwali na obrzeże torowiska. Mimo panującej ciemności podejrzany ruch opodal skraju szyn dostrzegli wartownicy. Rozległy się strzały…
Uciekający oficerowie starali się stoczyć jak najniżej z nasypu, jednak niektórych z nich dosięgły kule. Porucznik Stachura szczęśliwie ocalał. Dzięki pomocy napotkanych, życzliwych ludzi udało mu się powrócić w rodzinne strony.
Tu wkrótce podjął dalszą walkę w szeregach Armii Krajowej. Kiedy dobiegła końca druga wojna światowa, żołnierze tej podziemnej, patriotycznej formacji doznali licznych upokorzeń i prześladowań. Porucznik Stachura ukrył się pod zmienionym nazwiskiem i przyjechał do Bolesławca.
Niestety, wkrótce jego prawdziwe dane osobowe zostały ujawnione, a on sam stal się obiektem szczególnego zainteresowania ze strony miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Wielokrotnie przeżywał brutalne rewizje w domu, a gdy zbliżały się nowe święta państwowe i huczne obchody kolejnych rocznic sowieckiej rewolucji aresztowano go i trzymano w kazamatach UB. Wracał stamtąd coraz bardziej osłabiony i schorowany. Najprawdopodobniej podawano mu wraz z nędznym pokarmem jakieś specyfiki, osłabiające organizm.
Zmarł przedwcześnie jako młody jeszcze człowiek. Tylko o kilkanaście lat przeżył kolegów, zamordowanych przez enkawudzistów w roku 1940 …