Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Bolesławiec
Kominowe bartnictwo

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Prastare bartnictwo dawno ustapiło w Polsce miejsca nowoczesnym pasiekom, ale warto przypomnieć, że trud ludzi, parających się tym szlachetnym zajęciem docenił w sposób szczególny król Kazimierz Wielki, już około roku 1346 zapisując w statutach wiślickich ich prawa. Od czasów średniowiecznych bartnicy polscy tworzyli też odrębne zrzeszenia, funkcjonując w profesjonalnych bractwach.

Ten rodzaj pszczelarstwa puszczańskiego polegał na podbieraniu efektów żmudnej pracy kąśliwych, znoszących miód owadów, bytujących w dziuplach drzew. Wykorzystywano w tym celu zarówno naturalne „wydrążenia” w pniach, odpowiednio jednak obrobione przez człowieka - jak i wycinane od podstaw specjalne barcie. Wyrąbywano je zazwyczaj na potężnych dębach i sosnach, ponadto wykorzystywano też lipy, buki bądź graby.

By pień był przydatny dla leśnego pszczelarstwa, musiał osiągać co najmniej metr średnicy. Jako „ule” służyły więc prawdziwe puszczańskie olbrzymy. Dawni hodowcy wspinali się po nich korzystając z układu powrozów, nazywanych leziwami. Z czasem zaczęto stosować także długie drabiny. Obsługa takich wysoko posadowionych barci była trudna i wymagająca nie lada zręczności. Podobnie jak się to dzieje w dzisiejszych pasiekach, przed wyjęciem wypełnionych miodem i zasklepionych plastrów broniące swej własności pszczoły podkurzano dymem.

Bartnictwo w zasadzie było zajęciem dziedzicznym, a tylko rzetelni przedstawiciele tego zawodu mieli w Polsce piastowskiej przywilej dostarczania słodkich delicji na książęcy dwór. W szesnastym i siedemnastym wieku profesja ta cieszyła się największym powodzeniem, natomiast zaczęła zanikać w wieku dziewiętnastym.

Współczesne pasieki nie przypominają dawnych barci, ale – jak przed wiekami - ludziom obdarzonym prawdziwym pszczelarskim powołaniem praca w nich przynosi ogromną satysfakcję. Są rozkochani w swoim zawodzie, a przeglądy uli, wywożenie pni na pożytki wrzosowe czy rzepakowe to wręcz cała, podniosła ceremonia.

Oczywiście znacznie więcej niż współczesnych „bartników” jest chętnych do korzystania z doskonałych pszczelich produktów. Niestety, część ludzi panicznie boi się kontaktu z ich „producentami” - pracowitymi i pożytecznymi owadami. Bowiem one – chociaż zapewne bez złej woli z ich strony – czasem potrafią być uciążliwe, a nawet groźne.

Przykładem tego będzie opisane zdarzenie. Otóż w stosownym czasie z uli wyprowadzane są roje, uciekające zwykle na niewielką odległość od podzielonego, opuszczonego gniazda. W ślad za huczącym kłębem wędrujących owadów idą pszczelarze, odpowiednio ubrani i posiadający sprzęt do schwytania szumiącej chmury. Pszczoły osiadając w wybranym miejscu budują wielki „sopel”, który po uspokojeniu się jest strącany do specjalnej skrzynki bądź innego pojemnika. Po zakryciu choćby płótnem rój bywa odtransportowany do pasieki i osadzony w pustym ulu.

Wędrujące pszczoły chętnie siadają na gałęziach i pół biedy, gdy wybiorą sobie miejsce niezbyt wysoko położone, gorzej, gdy jest to szczyt drzewa. W opisywanym przypadku uciekinierki wylądowały w przewodzie wentylacyjnym starego domu. Dla ścigającego je hodowcy stanowił on prawdziwą, niedostępną twierdzę. Szlachetne owady uznały najprawdopodobniej, że jedynie one mają prawo korzystać zarówno z samego „komina”, jak i tego, co znajduje się przy jego dolnym wylocie. A była tam kuchnia.

Ruch w tym pomieszczeniu najwyraźniej irytował nowe lokatorki, bowiem na dźwięk garnków wpadały do izby i rozpoczynały przygotowania do ataku na kręcących się ludzi. Zabezpieczenie wylotu wywietrznika siatką niewiele pomogło, bowiem pszczoły szybko znalazły jakieś niewidzialne dotąd szczeliny i dalej dokonywały pogromów. Gospodyni nie było do śmiechu, musiała działać nadzwyczaj cicho i na każde podejrzane buczenie wyrywać z kuchni. Gdy wydawało się, że jedynym sposobem na uwolnienie od uciążliwego towarzystwa jest fizyczne unicestwienie pszczół, te – jakby przeczuwając nadciągajace niebezpieczeństwo – same nieoczekiwanie pewnego dnia zniknęły.

Gdy po kilku latach przeprowadzano wreszcie konieczny remont przewodu wywietrznika, wydobyto z niego garść wysuszonych, pustych, pięknie ukształtowanych plastrów. I była to jedyna pamiątka po kominowym „bartnictwie” w ostatnich latach dwudziestego wieku.

Więcej informacji znajdziesz w gazecie bolesławieckiej
Express Bolesławiecki


Zdzisław Abramowicz



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Czwartek 25 kwietnia 2024
Imieniny
Jarosława, Marka, Wiki

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl