Najprostsze rozwiązania są najlepsze – tak przynajmniej jest w przypadku problemu z przystaniem przy ulicy Zgorzeleckiej. Kilka tygodni temu pojawił się tam znak zakazu zatrzymywania. Decyzja starostwa „skrzywdziła” Miejski Zakład Komunikacji i mieszkańców miasta. Obronną ręką z całej sprawy wyszli prywatni przewoźnicy, których dworzec powstał na sąsiednim placu. Dla miejskich autobusów ów przystanek był jedynie przelotowy. Prezes MZK nie ukrywał oburzenia.
- Dlaczego my musimy ponosić konsekwencję za prywatnych przewoźników, którzy nie przystosowali się do zasad? Był bałagan, ale my spełnialiśmy wszystkie warunki – mówił wówczas Andrzej Jagiera. - Ten przystanek był dla nas przelotowym, czyli autobus przyjeżdżał, zabierał pasażerów i odjeżdżał, a prywatni przewoźnicy zrobili tam sobie dworzec autobusowy.
Starostwo przez kilka tygodni opracowywało nową koncepcję przystanku. Swój pomysł władze powiatu trzymały w tajemnicy. Bolesławianie zgadywali co wymyśli instytucja odpowiedzialna za całe zamieszanie. Wczoraj poznaliśmy rozwiązanie tajemnicy starostwa.
- Od dnia 1 marca zgodnie z deklaracją starosty bolesławieckiego złożoną na ostatniej sesji rady powiatu przystanek wrócił do MZK, ponieważ ten przewoźnik ostatnio wznowił rozmowy z powiatem – mówi Majka Nowak, rzecznik prasowy starostwa powiatowego. - Kolejnym ustaleniem na chwilę obecną jest to, żeby MZK utwardził brukiem cały odcinek chodnika i kawałek jezdni, który będzie wykorzystywany w celu zatrzymywania się autobusów.
Szansę na powrót do dawnego przystanku mają również pozostali przewoźnicy.
- Wnioski pozostałych przewoźników, którzy będą chcieli wrócić na to miejsce będą rozpatrywane indywidualnie, ponieważ mają oni na chwilę obecną inne miejsce zatrzymywania – mówi Majka Nowak.
Po co całe zamieszanie z likwidacją przystanku? Starostwo nie brało pod uwagę mieszkańców korzystających z MZK? Teraz bolesławianie szukają odpowiedzi na te pytania.