Taka jest Teresa Bancewicz (74 lata), artystka i podróżniczka, która za moment wyrusza autostopem do Grecji, ale póki co, można jej gobeliny i miniatury oglądać w galerii Format (biblioteka przy ulicy Sądowej).
Tej ciekawej kobiety grzech nie poznać. A nie jest to łatwe, bo większość roku spędza na samotnych podróżach autostopem po świecie. Razem z mężem, Janem – również plastykiem – prowadzą w Przejęsławiu galerię sztuki, gdzie chętnie przyjmują gości. Prace Teresy oglądać można w bolesławieckiej galerii Format. Wstęp jest bezpłatny.
Zapis podróży na kraj świata
Teresa Bancewicz wróciła niedawno z samotnej, autostopowej podróży przez Azję. W trzy miesiące przebyła 40 tysięcy kilometrów. Dotarła do Tokio i wróciła do kraju. W podróż zabrała chude mleko w proszku i owsiane płatki. Z ważącym ponad 30 kilo plecakiem, Terasa przemierzyła Azję. Podróż trwała 3 miesiące. Najpierw Białoruś, Moskwa, Władywostok i transyberyjską koleją do Chin. Z końca Chin promem do Osaki. Później stopem do Tokio, na herbatkę u przypadkiem poznanej japońskiej rodziny. Na powrót do Chin, Kazachstanu, na Ukrainę i już była w domu. Historia nieprawdopodobna? Ale prawdziwa. W drogę zabrała kilkadziesiąt swoich kompozycji, które sprzedawała w polskich ambasadach i konsulatach, aby mieć pieniądze na dalszą podróż. - Same kompozycje ważą 6 kilogramów, ale dźwigam je, bo mam z nich pieniądze – opowiada Teresa. - Kiedy zaczyna mi brakować grosza, idę do jakiejś galerii i sprzedaję. Podróżniczka nie szasta pieniędzmi. - Podczas wyprawy do Azji wydałam całe trzy swoje emerytury, czyli nieco ponad 2 tysiące złotych - mówi podróżniczka. - I to, co zarobiłam sprzedając kompozycje. W Kazachstanie, czy w Chinach czułam się jak bogaczka. Mam 700 złotych emerytury. Tam ludzie żyją za tyle przez rok. Za to w Japonii jest strasznie drogo. Kupiłam tam tylko znaczek pocztowy.
Fot. WFP
Podróżniczka nie zna języka chińskiego, ani japońskiego. Porozumiewała się po rosyjsku, niemiecku i na migi. - Jeśli człowiek chce się dogadać z człowiekiem, uda się - twierdzi Teresa. - Ja rozumiałam ich, oni mnie. Jakoś nie błądziłam po Tokio, czy Pekinie. Zawsze dotarłam tam, gdzie zmierzałam. I ani razu nie zatrułam się jedzeniem. Zasada jest prosta. Jeśli kupować, to nigdy na ulicach. Tylko w sklepach. A najlepiej zabrać ile się da prowiantu z kraju. Taniej wychodzi i nie zaszkodzi. I lekarstwa trzeba zabrać i kosmetyki z kraju.
Teresa długo przygotowuje się do podróży. Czyta wszystko, co dotyczy krajów, które zamierza odwiedzić. Interesuje ją polityka, gospodarka, zwyczaje, kultura, wierzenia.
- Swoją nieznajomością tematu nie wolno nikogo urazić. Dla wielu nacji lokalne obyczaje są sprawą nadrzędną - mówi.
Globtroterka zwiedziła już całą Europę. Oczywiście pieszo, albo autostopem. Dotarła również na Wyspy Kanaryjskie. Marzy się jej podbój Indii, do których zamierza dotrzeć przez Afrykę. Później Australia i obie Ameryki. Teraz pakuje plecak przed wyprawą do Grecji. Zabierze ze sobą kilka kilogramów miniaturowych kompozycji, tym razem przypominających prawosławne ikony.
- Bieguny mnie nie interesują, tam jest zimno, a ja jestem ciepłolubna - wyznaje. Z doświadczeń bolesławianki skorzystał wydawca najbardziej znanych na świecie przewodników Pascal. Poproszono ją o spisanie rad dla podróżników - autostopowiczów. W kilu językach świata ukazały się jej porady na temat tego, co i ile należy zabrać ze sobą w podróż na koniec świata.