Jedno z takich wąskich „jeziorek” znajduje się w pobliżu Osieczowa, opodal oddanej niedawno do użytku autostrady, wybudowanej na miejscu zaprojektowanej i rozpoczętej kilkadziesiąt lat temu nazistowskiej inwestycji. Warto poświęcić historii tego szlaku kilka zdań
W trakcie drugiej wojny światowej przygotowywany wtedy pas przyszłych jezdni był na znacznej części swojej długości profilowany przez więźniów hitlerowskiego aparatu terroru. Jako okrutnie traktowana, darmowa siła robocza wykonywali oni najcięższe prace ziemne – zdejmowali wierzchnią warstwę próchnicy, usypując z niej regularne pryzmy towarzyszące przebiegowi budowanego traktu. Podobnie postępowali z kolejnymi pokładami usuwanego podłoża. Nieludzki wysiłek przy drążeniu wykopów, całodzienne pchanie po miękkim gruncie wypełnionych taczek, skrajne wycieńczenie systematycznie głodzonych organizmów i bestialstwo nadzorców powodowały ogromną śmiertelność wśród nieszczęsnych niewolników. Dzisiaj nikt nie jest w stanie prawidłowo ocenić, ile istnień ludzkich pochłonęły przed z górą sześćdziesięcioma pięcioma laty roboty, prowadzone w miejscu, gdzie obecnie widnieją betonowe płaszczyzny nowego odcinka autostrady.
Trzydzieści lat temu na jej miejscu rosły słusznej wysokości młode drzewa, a na precyzyjnie rozmieszczonych, charakterystycznych pagórkach, usypanych z zebranego podłoża ścieliły się gęste warkocze traw, przetykanych wszędobylskimi paprociami. Zdarzało się, iż z pryzm, zawierających próchnicę, ludzie znający ich zawartość pobierali ziemię do doniczek. Swego czasu również kilka wywrotek takiej doskonalej gleby wywieziono z lasu na stadion miejski w Bolesławca, by ratować nią rachityczną trawkę na płycie boiska piłkarskiego.
Wspomniane na wstępie zakole przyciągało stada dzikich kaczek, mających w nadbrzeżnych zaroślach świetne kryjówki. Najkrótsza droga od ostatnich zabudowań Osieczowa do owej pozostałości dawnego koryta Kwisy wiodła przez niewielki, zalesiony obficie wąwóz. W trakcie jednego z nocnych, łowieckich powrotów znad bajorka doszło do szczególnego wydarzenia.
Wygwieżdżone wcześniej niebo zasnuły wtedy chmury i wokół zapanowała nieprzenikniona ciemność. Z jej głębi dobiegał tajemniczy szelest stojących tuż nad parowem drzew. Nagle ze szczytu skarpy, zatopionej w gęstym mroku, dobiegło rozdzierające kwilenie niemowlęcia. Cóż mogło takie maleństwo robić w lesie około północy ?! Zapachniało horrorem… Wyobraźnia malowała najpotworniejsze obrazy, z zupełnie irracjonalnymi pomysłami włącznie. Należało jednak przełamać dziwny lęk i jak najszybciej wspiąć się na zbocze, by znaleźć płaczące dziecko. Wejście na sypką, ruchomą stromiznę nie było łatwe. Przeszkadzała dubeltówka i myśliwska torba, na dodatek jedna ręka zajęta była trzymaniem mdło świecącej latarki. W końcu osiągnięto cel, ale niemal równocześnie rozpaczliwy pisk przeszedł w dziwne rzężenie. Ten dźwięk – co tu ukrywać - wzbudził autentyczną grozę !
Na szczęście tajemnica przerażającego zjawiska niemal natychmiast została wyjaśniona – to lis próbował dobić schwytanego zająca. Trzymał go zresztą do ostatniej chwili, nie bacząc na zbliżające się żółtko lampki. Dopiero gdy mizerny krąg jasności trafił wprost na jego ślepia, puścił zdobycz i zniknął w ciemności. To samo, chociaż nieco mniej energicznie uczynił ciężko przestraszony, podduszony, ale ocalony szarak.
Obraz wyrodnej matki, pozostawiającej w puszczy niemowlę i wizja straszliwego działania „sił nieczystych” - prysnęły niczym przysłowiowa mydlana bańka. Ale wspomnienie rozdzierającego głosu, brzmiącego jak kwilenie porzuconego niemowlęcia, długo powracało, powodując za każdym razem „gęsia skórę”...