Wiąże się też z nimi sporo niewyjaśnionych, ponurych tajemnic. Ale chociaż te ruiny puszczańskich wsi, dawnych leśniczówek i towarzyszących im zabudowań gospodarczych - maskowane bardzo skutecznie kolejnymi warstwami próchnicy i wszelakimi rodzajami samosiejek - z każdym rokiem stają się coraz bardziej podobne do otaczającego je naturalnego środowiska, to trwałym dowodem na wiedzioną niegdyś w takich miejscach człowieczą egzystencję są stare mapy i znajdywane tam nadal drobne przedmioty domowego użytku.
Niespełna półtora kilometra od wyasfaltowanej nawierzchni wspomnianego na wstępie ciągu komunikacyjnego, po jego południowej stronie funkcjonowała do końca drugiej wojny światowej gajówka o dziwacznej nazwie „Pożar Hosnitza”. Jeszcze stosunkowo niedawno, po z górą półwieczu powolnej agonii zgruchotanych i porzuconych murów, można było rozpoznać zarówno rozmieszczenie wszystkich dawnych zabudowań tego leśnego obejścia, jak i stwierdzić, jaką w gospodarstwie spełniały funkcję.
Dom mieszkalny nie reprezentował sobą obiektu szczególnie imponującego, więc także pozostałe po nim kopczyki pokruszonej cegły, przemieszanej z ułamkami dachówek i jakimiś resztkami piaskowcowych bloków nie są zbyt wysokie. O wiele większa musiała być natomiast stodoła i obora.
Do puszczańskiej zagrody prowadziła przed wieloma dziesiątkami lat gruntowa droga, ocieniona dębami. Dzisiaj samego traktu już nie ma, ale jego przebieg wyznaczają nadal te ogromne drzewa, będące szczególnym potwierdzeniem wieku całego kompleksu. Niestety, owe przyrodnicze olbrzymy również powoli giną, ulegając na starość naporowi wiatrów i uderzeniom gromów. Obecnie można jednak znaleźć tam jeszcze część tych wspaniałych leśnych mocarzy, swoimi dorodnymi pniami przypominających układ dawno zapomnianej trasy dojazdowej.
W gęstwinie, która po minionych latach zawładnęła bez reszty szczątkami majątku, walało się kiedyś kilkadziesiąt metrów cienkiego, miedzianego drutu. Można więc przypuszczać, że była to część przewodów, doprowadzających w przeszłości prąd do gajówki. O zelektryfikowaniu leśnego domu świadczyły bowiem znalezione również w jego ruinach elementy dawnej, niezbyt skomplikowanej instalacji. Jest to oczywiście tylko domniemanie, a nie pewne wyjaśnienie pochodzenia powstałej tam, dziwnej pułapki. Pozieleniały drut częściowo „zakotwiczony” został grubą warstwą rozbitych resztek domu, zaś większość jego luźno splątanego kłębu, wyzierająca z zarośniętego trawą i pokrzywami budowlanego rumoszu, dzięki barwie śniedzi wtopiła się niemal idealnie w otoczenie. Dopiero przypadkowe, osobiste i – co tu ukrywać – dość bolesne następstwo wpadnięcia w ową miedzianą „zeribę” pozwoliło na jej odkrycie.
Nie była to zresztą jedyna przykrość związana z tym znaleziskiem. W seledynowych, przerośniętych łodygami pokrzyw i jakimiś pędami krzewów, dziwacznych zapętleniach tkwiła bowiem czaszka kozła sarny z parostkami uwikłanymi w przewód. Niżej wystawały z trawy resztki szkieletu zwierzęcia. Zapewne były one przemieszane z kośćmi lisa, ponieważ czaszka i tego leśnego cwaniaka wisiała w zwojach drutu.
Jak doszło do niewątpliwie tragicznego kresu życia owych dzikich zwierząt? Wyobraźnia maluje taki oto obraz. Kozioł przechodząc przez ruiny trafił na zamaskowany zielenią, splątany drut i przypadkowo zaczepił o jego zdradziecki kłąb porożem. Chcąc się uwolnić z pułapki podjął nerwową szarpaninę, która doprowadziła do całkowitego oplątania miękkiego w istocie przewodu nie tylko na parostkach, ale także na szyi i nogach sarny. Ostatecznie spowodowało to jej uduszenie - lub padnięcia po jakimś czasie z głodu. Gnijące zwłoki zwabiły lisa. Gdy tan próbował zrobić sobie z nich przekąskę, sam wkrótce zaplątał się w drut i dokonał żywota przy swoim potencjalnym posiłku. Oczywiście to tylko przypuszczenia, bezspornym faktem pozostaje natomiast istnienie pozieleniałej „sieci” i tkwiących w niej szkieletów dwóch różnych, dzikich mieszkańców lasu.
Minęło kilkanaście lat od tamtego znaleziska. Ruiny gajówki jeszcze bardziej wtopiły się w otaczającą je przyrodę, znikł też miedziany przewód. Nie ma więc wątpliwości, że i do schowanych w głębi lasów resztek leśniczówek docierają coraz częściej wszędobylscy zbieracze złomu.