Od kiedy mieszka pan w Bolesławcu?
Stanisław Wawrzynowicz: - Od września 1945 roku moja rodzina przeniosła się właśnie do Bolesławca, ponieważ mój ojciec, Henryk Wawrzynowicz, po zakończeniu działań wojennych jako oficer Wojska Polskiego otrzymał przydział do tutejszego garnizonu, gdzie pełnił służbę jako zastępca dowódcy pułku. Był kawalerem orderu Orląt Lwowskich, Powstańcem Wielkopolskim, Powstańcem Warszawskim, a przed wojną oficerem KOP-u. Jako politycznie niepewny został z wojska zwolniony został przeniesiony na emeryturę. Cała moja rodzina pochodzi z Wołynia. Wraz z nami trafili tu jako pierwsi osadnicy z byłej Jugosławii, którzy powoli zasiedlali te tereny. Jak wspominał ojciec pierwszy sztab wojska polskiego mieścił się przy ulicy Andersa.
Czy to prawda, że kiedy Niemcy uciekali z tych ziem, ukryli tu różne cenne przedmioty?
- Tak. Po ucieczce Niemców spotkać tu można było szabrowników z całej Polski. W związku z tym, że Niemcy wyjeżdżali stąd w pośpiechu, nie mogli zabrać ze sobą całego majątku. Wiele rzeczy było zakopanych w ogrodach czy schowanych w piwnicach domów. Do dziś zdarza się, że podczas prac w ogrodzie mieszkańcy natrafiają na porcelanowe zastawy czy inne skarby.
Jak wspomina pan dzieciństwo tutaj? Wiele budynków stało tu pustych.
- Rzeczywiście, budynki przy obecnym Placu Pokoju, ulicy Okrzei czy Wojska Polskiego w znacznej części były puste. Właśnie na tych pustostanach bawiliśmy się jako dzieci. Pamiętam, że każdy z nas miał procę i strzelaliśmy do okiem. Kto wybił szybę był wygrany.
Czy te domy, mieszkania były puste?
- Nie. W tych, które były wcześniej zamieszkane, wciąż stały meble. W niektórych mieszkaniach jak opowiadał ojciec odnosiło się wrażenie, że ktoś za chwile otworzy drzwi i wróci do niego. W wielu stały meble, naczynia i inne sprzęty.
A jak wspomina pan samo miasto?
- Pamiętam rynek, który był w większości spalony i zniszczony. Polacy pięknie go odbudowali. Park i staw, nad którym stał pałacyk przy drodze na Jelenią Górę był niezwykły. Właśnie tam znajdował się pomnik z czasów I wojny światowej poświęcony lotnikom obrońcom Bolesławca. Myślę, że odtworzenie i odbudowanie ówczesnych terenów rekreacyjnych byłoby dobrym pomysłem. Tym bardziej, że na taki cel można pozyskać fundusze z UE.
Czy pamięta pan pierwszych osadników na tych terenach?
- Tak. Było to oprócz mojej rodziny rodzina Saganowskich, Laudańskich, Romanowiczów, Zakrzewskich, Kowalskich, Bigusińskich czy Skorupa. U jednych z tych rodzin ukrywał się były oficer wywiadu polskiego z 1939 roku. Wiedzieliśmy tylko, że nazywał się pan Izydor. Bardzo chętnie rozmawiał i bawił się z dziećmi, pracował jako stolarz, często robił nam zabawki. Pamiętam też, jak oficerowie i znajomi przychodzili do nas, żeby słuchać Radia Wolna Europa. Nie można było wtedy hałasować, ponieważ radio było zagłuszane, a słuchać go trzeba było cicho, żeby nikt przechodzący pod domem tego nie słyszał.
Wiem, że pana ojciec był wielokrotnie odznaczony?
- Tak. Oprócz medali został odznaczony siedmioma krzyżami. Medale przyznawane są często, jednak przyznanie krzyża wiąże się z wybitnymi działaniami na polu walki. Krzyż Walecznych bardzo często był represjonowany, dotyczy to przede wszystkim krzyża z wojny polsko-bolszewickiej-1920 rok.
Proszę opowiedzieć coś więcej o ojcu, Henryku Wawrzynowicz.
- Ojciec skończył Szkołę Podchorążych. Kiedy w 1939 roku wybuchła wojna był podoficerem w Korpusie Ochrony Pogranicza. Ojciec miał psa, który nie odstępował go ani na krok. W drugi lub trzeci dzień działań wojennych pies wrócił sam do domu. Moja mama myślała już, że ojcu coś się stało. Kiedy przytuliła psa okazało się, że pies miał na szyi medalik, na którym było napisane „Jadziu ja żyję”. Jest to jedna z wielu niezwykłych historii jakie przytrafiały się polskim żołnierzom na frontach drugiej wojny światowej. Ojciec mój swoją drogę żołnierską rozpoczął jako ochotnik w wieku 15 lat walcząc w obronie Lwowa kolejno Powstaniu Wielkopolskim i drugiej wojny światowej.
Dziękuję bardzo za rozmowę.