Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Bolesławiec
Tajemnice glinianek

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
W okolicach Bolesławca kilkadziesiąt lat temu znaleźć można było kilka zarośniętych szuwarami glinianek. Zdzisław Abramowicz pisze o śmiałkach, którzy próbowali zgłębić tajemnice zbiorników.

Głębokie glinianki i zdradliwe wyrobiska, wypełnione zielonkawą, mało przejrzystą wodą, skrywają czasem niezwykłe tajemnice. Jednak próba dotarcia do nich kilkadziesiąt lat temu, gdy o prawdziwym aparacie do nurkowania przeciętny młodociany śmiertelnik nawet nie śmiał marzyć, stanowiła czyste szaleństwo. A tu jak na ironię w okolicach Bolesławca zarastało szuwarami kilka kuszących zasłyszanymi opowieściami zbiorników.

Niektóre z nich otaczał nimb wręcz złowrogiej tajemniczości. Pragnąc zaspokoić palącą do bólu potrzebę poznania tego, co zalega w odmętach podejrzanych stawików i zalanych rzekomych szybów - należało więc samemu sporządzić odpowiedni sprzęt. I tak sprawa konstrukcji amatorskiego akwalungu stała się życiowym – aczkolwiek skutecznie chronionym przed okiem rodziców – priorytetem. Najpierw zdobyto piękną butlę ciśnieniową od jakiejś przedpotopowej gaśnicy, wyposażoną w solidny, mosiężny zawór.

Wśród licznych w owym czasie rupieci, zalegających w zakamarkach strychu, odkryto dziwaczne naczynie o trudnym do identyfikacji przeznaczeniu. Był to płaski, okrągły pojemnik z grubej miedzianej blachy, posiadający na obwodzie szeroką kryzę z wieloma równomiernie rozmieszczonymi otworami. W centrum dna owego naczynia tkwiła długa rurka, która okazała się bardzo ważną częścią chałupniczego urządzenia do regulacji stopnia sprężenia podawanego do ustnika powietrza. Z płata "traktorowej" dętki powstała gumowa przepona, dzięki otworom w kryzie i wykonanej przemyślnie okrągłej podkładce szczelnie przykręcona do miedzianego pudła. W jego ściance umocowano dwa króćce – jeden połączony za pomocą węża z butlą, a drugi w podobny sposób poprowadzono do ustnika.

Ten zaś był gadżetem iście wyjątkowym. Został wycięty żyletką z gumowego kła samochodowego zderzaka i "doszlifowany" drobnym pilnikiem do drewna. Powietrze sprężone w gaśnicowej butli za pomocą sprężarki (sporządzonej domowym sposobem z nieczynnego silnika od "komarka") dopływało do "reduktora", wydymając gumową przeponę. Ta za pomocą osadzonego w jej centrum pręta, przesuwającego się we wspomnianej wcześniej rurce, w określonym momencie zamykała dostęp ściśniętego, życiodajnego gazu. Gdy parcie wody było większe, wgniatało przeponę, dopuszczała ona wtedy większą porcję sprężonego powietrza - aż do wartości równej ciśnieniu panującemu w głębinie. Z "reduktora" wąż prowadził do ustnika, skąd powietrze miał pobierać domorosły "nurek".

Tyle teoria. W praktyce dały znać o sobie nieszczelności w "reduktorze", które usunięto dokładniej dopasowując średnicę ruchomego trzpienia i powlekając go gęstym smarem. Niestety, jedną z najsłabszych części całego zestawu stanowiła "kupna" maska. Bardzo szybko napełniała się wodą. Prace modernizacyjne potrwały parę dni, przynosząc wielce obiecujący efekt. Należało więc wreszcie poddać urządzenie prawdziwemu, "bojowemu" testowi. Wbrew zdrowemu rozsądkowi konstruktor "akwalungu" zamierzał przeprowadzić go sam, bez świadków. Było to następstwem ciągle niewielkiego zaufania do skuteczności sporządzonego "ustrojstwa", a także jego kuriozalnego wyglądu.

Polem doświadczalnym dla "opływacza" miało się stać - na szczęście! - jedno z zakoli Bobru, o maksymalnej głębokości około dwóch metrów. Na tyle starczyło oleju w głowie potencjalnemu "nurkowi", by nie eksperymentować ze swoją maszynerią w miejscowej żwirowni lub innym, głębszym zbiorniku. Jak wynikało z obliczeń teoretycznych, a także praktycznych, "suchych" doświadczeń - "napompowana" butla miała wystarczyć na około dziesięć minut swobodnego przebywania w rzece. Woda w Bobrze we wspomnianym zakolu była w miarę przejrzysta, "akwalung" przytroczono do pleców szelkami... i zaczęło się ! Kiedy "nurek" zanurzył głowę, odkręcony wcześniej zawór butli podał zgodnie z przewidywaniem powietrze nasycone silnym zapachem smaru. O dziwo, aparat działał! Nie przeszkadzało nawet to, że źle zaprojektowany ustnik zużyte powietrze wyrzucał jako girlandy mknących ku górze baniek tuż przed oczami konstruktora.

Piękne to było uczucie - stwierdzić, że "akwalung" pracuje ! Ale oto zawór przypadkowo uderzył w dno, niewidzialna siła wydęła gumową przeponę jak banię, wystrzelił z niej zamocowany trzpień "regulatora", a gwałtownie opróżniana butla jak rakieta wyrwała się z pasków, po czym przepadła w mrocznym, chociaż przecież niebyt głębokim rowie rzecznym. Nie pozostało nic innego, jak porzucić zdemolowany "reduktor" i rozpaczliwie dopłynąć do odległego o dwa, trzy metry płytkiego miejsca. I tak przygoda z "akwalungiem" skończyła się, nim na dobre poznano jej smak. A domniemane tajemnice podboleslawieckich glinianek i stawów nie zostały poznane, zapewne ciągle czekając na swojego, bardziej rozsądnego i profesjonalnego odkrywcę…

Więcej informacji znajdziesz w gazecie bolesławieckiej
Express Bolesławiecki


Zdzisław Abramowicz



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Środa 24 kwietnia 2024
Imieniny
Bony, Horacji, Jerzego

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl