Traktat podpisany w Wersalu po pierwszej wojnie światowej miał skutecznie zapobiec kolejnej remilitaryzacji Niemiec - między innymi artykuł 180 tego dokumentu zabraniał im budowy nowych fortyfikacji, zaś już istniejące na granicy zachodniej musiały być zniszczone. Niestety - zwycięzcy dość szybko przestali przejmować się rzetelnym kontrolowaniem i egzekwowaniem przestrzegania owych ustaleń. Po dojściu Hitlera do władzy naziści nie zaprzątali sobie głowy narzuconymi ograniczeniami i począwszy od 1934 roku podjęli na szeroką skalę prace, zmierzające do ufortyfikowania granicy z Polską.
Dla ochrony kierunku berlińskiego powstał liczący niespełna sto kilometrów długości pas bunkrów i innych obiektów militarnych, tworzących tak zwany Międzyrzecki Rejon Umocniony, rozciągnięty pomiędzy Notecią i Odrą. Był on swoistym „korkiem”, domykającym całość wschodnich niemieckich fortyfikacji, uzupełnionych przez Wał Pomorski i Linię Środkowej Odry.
Jezioro Chłop znalazło się w pobliżu pomocniczego pasa umocnień polowych, określonych mianem Trzcielskiej Pozycji Przesłaniania. Poprowadzona tamtędy szosa, łącząca Pszczew z Trzcielem, przebiegała nad rzeką Obrą przez jedyny na tym odcinku solidny most, spinający jej brzegi opodal wsi Rybojady.
Wobec bezpośredniej bliskości granicy z Polską przeprawa ta stanowiła dla Niemców obiekt strategiczny. Dla jego skutecznego kontrolowania – a w razie konieczności błyskawicznego zablokowania – około kilometra na południe od owego mostu wybudowano duży niemiecki posterunek graniczny. Jego sąsiedztwo zabezpieczały umocnienia polowe, a w jednym z obiektów placówki umieszczono schron typu Regelbau D-5 MG Schartenstand, którego żelbetonową kabinę bojową usytuowano dość nietypowo, bowiem ponad dwa metry nad poziomem gruntu. Efekt taki uzyskano, osadzając właściwy bunkier na dolnym, dodatkowym betonowym pomieszczeniu.
Dzięki temu obsługa zainstalowanego w nim karabinu maszynowego miała doskonałe pole widzenia, ale też sama była narażona na łatwiejsze zlokalizowanie miejsca, skąd prowadziła ogień. By zminimalizować zagrożenie szybkim zdemaskowaniem, bunkier wkomponowano w zwyczajny budynek, nadając całości cechy gospodarczej przybudówki.
Pozostałości zawiasów przy otworze strzelniczym wskazują, iż był on na co dzień zasłonięty drewnianą klapą, zapewne przypominającą zwykłe okiennice. Załoga kabiny bojowej dostawała się do niej przez specjalny właz w podłodze.
Po obiektach niemieckiej straży granicznej od dawna nie ma prawie śladów, natomiast dość solidny bunkier i jego podbudowa ostała się bez większych uszkodzeń. I to właśnie owe betonowe relikty przeszłości podczas harcerskich gier i kilkudniowych zwiadów terenowych służyły patrolom jako punkt noclegowy. Wymagało to oczywiście najpierw uprzątnięcia zalegających resztek gruzów i naniesionych śmieci, ale po uporządkowaniu trzem osobom spało się tam całkiem znośnie.
Przy okazji kolejnych, coraz dokładniejszych porządków w warstwie zbrylonego pyłu, zastygłego w narożniku podłogi podbudowy kabiny bojowej, znaleziono ebonitowy gwizdek, jakiego używali podoficerowie Wehrmachtu - i zapewne innych niemieckich służb mundurowych.
Znalezisko nie tylko wywołało gorączkę kolejnych poszukiwań, ale też spowodowało lawinę domysłów. Rozbudzona wyobraźnia malowała obrazy pierwszych dni wojny we wrześniu 1939 roku, gdy na tych terenach nadgranicznych właściwie nie doszło do żadnych walk, a hitlerowski posterunek okazał się zbędny. Polska nie zamierzała bowiem napadać na III Rzeszę, po rozpoczęciu agresji przez niemieckie siły zbrojne wobec niekorzystnego położenia nasze wojska musiały ze względów strategicznych opuścić tamten teren.
Dzisiaj samotny, dziwaczny bunkier przypomina o niemieckim, irracjonalnym zabezpieczeniu przedwrześniowej granicy III Rzeszy przed wydumanym, polskim zagrożeniem – gdy to właśnie Niemcy przygotowywali światu tragedię kolejnej z ich „inicjatywy”, drugiej wojny światowej…