Po latach przypadkowi odkrywcy, wyburzający murszejące chaty, znajdują cenne niejednokrotnie egzemplarze starej broni lub inne antyki. Wydobywają też na światło dzienne pakiety zapleśniałych listów, pamiętniki bądź pożółkłe fotografie. Niestety - czasem ujawniają również groźne „pamiątki” wojenne – niewypały i niewybuchy.
Niedawno w trakcie destrukcji pewnego domu znaleziono na jego strychu doskonale zachowaną mapę, służącą pilotom hitlerowskiej Luftwaffe do nawigacji w trakcie dokonywania bandyckich rajdów na terytoria napadniętych przez III Rzeszę państw.
Plan jest świetnie zachowany głównie dlatego, że poprzez laminowanie zabezpieczono go przed wpływem wilgoci i innych negatywnych okoliczności. Użyto do tego celu jakiejś niezwykle plastycznej substancji, która mimo wielokrotnego składania sporego, kwadratowego arkusza o dziewięćdziesięcio-centymetrowym boku nie doznała poważniejszych uszkodzeń.
Odkrywcy mieli świadomość, komu i do jakich celów przed laty służyła owa mapa. Od pierwszego dnia drugiej wojny światowej niemieckie samoloty myśliwskie i bombowe w sposób haniebny, barbarzyński i z założenia zbrodniczy atakowały bezbronne kolumny polskich cywilnych uciekinierów. „Inauguracja” bandyckiej, lotniczej napaści na Polskę miała miejsce przed świtem 1 września 1939 roku. Wtedy to pierwsze niemieckie bomby spadły na oznakowany symbolami Czerwonego Krzyża szpital Wszystkich Świętych w Wieluniu, zabijając w ciągu kilku minut trzydzieści trzy osoby…
Bezkarni agresorzy zrzucili na śpiące miasto bomby burzące i zapalające. Była to potworna zbrodnia wojenna, za którą żaden ze sprawców nie poniósł odpowiedzialności. W nalocie brał udział pilot Walter Siegel, ten sam oficer, który jako kapitan przeżył lotniczą katastrofę pod Świętoszowem w sierpniu 1939 roku. Tam trzynaście dowodzonych przez niego nurkujących Junkersów Ju 87 podczas obserwowanych przez wyższych dowódców ćwiczeń bombardowania obiektu z lotu nurkowego po błędnej ocenie wysokości w szaleńczym pędzie wbiło się w las. Zginęło dwudziestu sześciu członków załóg - pilotów i strzelców pokładowych. Ich ocalały dowódca Walter Siegel podzielił los podkomendnych dopiero w 1944 roku…
Nie wiadomo, dlaczego taka lotnicza „pamiątka” znalazła się w rozbieranym budynku. W podobnych okolicznościach przetrwał inny dokument – także znaleziony na strychu i ściśle związany z niemiecką Luftwaffe. Jest nim wydany w 1941 roku w Berlinie niewielki podręcznik pomocniczy dla załóg hitlerowskich maszyn, a konkretnie ich strzelców pokładowych.
Skromne wydawnictwo zawiera kompendium wiedzy z różnych zakresów – łączności, nawigacji powietrznej, podstaw meteorologii i oczywiście obsługi różnego rodzaju broni strzeleckiej, montowanej w samolotach.
To prawda - wszystkie armie świata podnosząc sprawność bojową swoich żołnierzy zawsze wkładały - i dzisiaj także to czynią - wiele wysiłku, by jak najlepiej wyszkolić swoich rekrutów. Wszak nawet najlepszy sprzęt nie może się – przynajmniej póki co – obejść bez ludzkiej ingerencji. Jednak zarówno mapa jak i niewielki podręcznik strzelca mają w sobie coś demonicznego.
Wydobyte po latach rodzą oczywiste pytania: ile razy ci, którzy się nimi posługiwali, brali udział w zbrodniczych, niemieckich nalotach terrorystycznych na różne obszary Europy, gdzie ów rzekomy „naród nadludzi” chciał ustanowić swoją „przestrzeń życiową” ?
Ale jest i następna refleksja – cywilizacja od tamtych lat ponoć dokonała ogromnego postępu. Czy jego miarą są też używane dzisiaj środki bojowe, na oczach świata obracające w ruinę miasta Ukrainy i inne obszary, gdzie setkami giną cywile uwikłani w „nowoczesne”, barbarzyńskie konflikty ?