Po 17 września 1939 roku rozpoczęły się wywózki całych polskich rodzin na oddalone od ojczystych stron bezkresne obszary sowieckiej Rosji. Zniewolonych ludzi dostarczano do łagrów, zatopionych w tajdze i w innych, bezludnych zakątkach nieludzkiej ziemi. Tam bez względu na porę roku i warunki atmosferyczne musieli wykonywać morderczą pracę przy wyrębie lasów, innych zapędzono do ręcznej, katorżniczej eksploatacji syberyjskich kopalin. Taka była „kara” za bycie Polką lub Polakiem, często kończąca się śmiercią z wycieńczenia, chorób oraz szykan nadzorców.
Równie szybko w niemieckich miastach i wsiach pojawili się cudzoziemscy robotnicy przymusowi, a wśród nich wiele tysięcy wywiezionych z kraju Polaków. Jeden z nich, Hieronim Ławniczak, trafił do wioski leżącej blisko Bolesławca. Wtedy było to niemieckie Posen, dzisiaj jest to polski Mierzwin.
Najpiękniejsze lata młodości utracili tam wraz z nim Jan, Józef i Zenon Szczepaniakowie oraz Zygmunt Kaczmarski, pochodzący z Piotrkowa, z okolic Kielc przywieziono Kazimierza Cedzyńskiego, Stanisława Bakę i Eugeniusza Stryjka. Cała, wyrzucona z własnego gospodarstwa sześcioosobowa rodzina Hieronima trafiła do rozległego mierzwińskiego majątku bauera Neumana.
Pobyt na wrogiej, napawającej lękiem ziemi nie zabił w Polakach potrzeby poszukiwania chwil, przypominających domy rodzinne, kierujących serca i myśli ku swoimi bliskim, oczekującym powrotu z niewolniczego upodlenia dzieci, rodzeństwa lub rodziców. Takie nieliczne wzruszenia towarzyszyły świętom Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Bywało bowiem, że niemieccy gospodarze pozwalali spotykać się w tak uroczyste dni swoim „parobkom”, wydzielali racje lepszego wyżywienia i umożliwiali dłuższy wypoczynek po pracy. Gesty te nie mogły jednak zrekompensować bolesnej tęsknoty za wolnością, zagłuszyć poczucia ogromnej, niezasłużonej niczym krzywdy i niesprawiedliwości – tym bardziej, że pojawiały się rzadko i trwały zwykle bardzo krótko.
Ostatnią z wojennych wigilii Hieronim przeżył w karnym obozie „wychowawczym”, gdzie trafił pod koniec wojny za pomoc, jakiej udzielił próbującym wyrwać się z niewoli sowieckim jeńcom wojennym. Jak wspomina – tam nawet w czasie świąt Bożego Narodzenia musieli ciężko pracować, budując ziemne magazyny i stanowiska ciężkiej artylerii :
- „Po wieczornym powrocie z miejsca morderczej harówki do obozu byliśmy wszyscy skrajnie wyczerpani fizycznie. Ja odczuwałem to szczególnie, gdyż niedawno przebyłem obustronne zapalenie płuc i ropne owrzodzenie całego ciała, z którego się ledwie wylizałem... Tego dnia na kolację wyjątkowo dostaliśmy po trzy ziemniaki ugotowane w łupinach i po dwie łyżki jakiegoś sosu, prawdopodobnie z końskiego mięsa, do polania tych ziemniaków. Jeszcze dzisiaj czuję wspaniały smak tej wigilijnej wieczerzy – taka wydawała się dobra. Niestety, było jej strasznie mało !
Do popicia dano nam po kubku kawy zbożowej i po jednej kromce chleba, którym podzieliliśmy się zamiast opłatka. Nasz S.A.- mann przywołał mnie do siebie, po czym wyjął z kieszeni nie dokończone kanapki i dał mi do je zjedzenia. Po kolacji zaczęliśmy dekorować nasze łóżka, najpierw zabijając masę pluskiew, które znalazły ciepłe schronienie pod kocami. Potem prycze przybraliśmy przyniesionymi gałązkami jedliny. Około godziny dwudziestej zarządzono zbiórkę całości obozu i przeszliśmy pod eskortą z gałązkami świerku do dużej, zbudowanej przez nas z desek hali, ustawionej dla wojska w środku wsi.
Halę oświetliliśmy świeczkami i zaczęliśmy śpiewać kolędy. Śpiewaliśmy i wszyscy płakaliśmy. Każdy myślał o swoich najbliższych – o rodzinie. W tej uroczystości wigilijnej brała udział również nasza ochrona z S.A. i członkowie organizacji TODT. Kiedy zaśpiewaliśmy „Cicha noc” w języku niemieckim, niektórzy z nich zaczęli wycierać oczy. Nasz komendant obozu Ibesze przemówił do nas, a składając życzenia świąteczne zaznaczył, że są to ostatnie święta w czasie wojny. Stwierdził, że w najbliższym czasie Hitler da rozkaz użycia nowej broni, którą żołnierze Wehrmachtu pokonają wrogów III Rzeszy.
Z powodu tej wiadomości zrobiło się nam bardzo smutno, sądziliśmy, że nigdy już z obozu nie wyjdziemy. Po uroczystości wigilijnej odprowadzono nas z powrotem do miejsca „zakwaterowania”. Tam ze łzami w oczach składaliśmy sobie nadal życzenia – przede wszystkim abyśmy mogli powrócić do swych rodzin. Tej nocy właściwie nie spaliśmy, każdy marzył tylko o tym, by hitlerowcy zostali pokonani. I nasze najgorętsze życzenia spełniły się – była to ostatnia noc wigilijna w niewoli !” -