Wspomniane lotnisko powstało w roku 1938, potem jego teren znacznie powiększono. Rozbudowano infrastrukturę, wzbogacono zaplecze techniczne, wytyczono nowe pasy startowe. Sześć dużych hal stanowiło magazyn sprzętu lotniczego, w innych budowlach umieszczono warsztaty.
Nasilające się z czasem naloty na III Rzeszę zmusiły władze niemieckie do przenoszenia przemysłu, zwłaszcza zbrojeniowego, poza zasięg alianckich bombowców. Dość długo bezpieczny był Dolny Śląsk, nazywany nawet „reichschronem” lotniczym.
W czerwcu 1944 roku zaczęto w pobliżu lotniska przygotowywać filię kacetu Gross-Rosen - Arbeitslager Aslau. Jego więźniowie mieli zapewnić darmową siłę roboczą dla uruchomionych na obrzeżu aerodromu warsztatów, montujących samoloty. Pełnych danych na temat tej placówki nie udało się w pełni ustalić, ale ocaleli polscy więźniowie relacjonowali po wojnie, że umieszczano ich tam w nowych barakach. Dwa główne transporty Polaków dotarły do filii w lipcu i na początku sierpnia 1944 roku. Później kilkakrotnie dostarczano mniejsze grupy.
Arbeitslager tworzyło pięć baraków - trzy przeznaczone na lokum więźniów i dwa gospodarcze. Placówką zarządzał SS – oberscharfürer Wilhelm Fisch. Załoga esesmańska w zasadzie nie wchodziła do samego podobozu, pełniła straż na zewnątrz ogrodzenia oraz nadzorowała kolumny robocze, udające się do pracy. Filia miała swój więźniarski samorząd, na miejscu funkcjonowała izba chorych - rewir. Lekarzem został doktor Witold Kopczyński.
Na podstawie relacji ocalonych więźniów profesor Alfred Konieczny ustalił, że śmiertelność w AL. Aslau była stosunkowo niewielka. Wszak wojna nieuchronnie dobiegała końca, a Niemcy rozpaczliwie potrzebowali siły roboczej. Tylko to pozwalało nieszczęsnym niewolnikom żyć nieco dłużej…
Ciała wycieńczonych zmarłych wywożono do krematorium w Rogoźnicy, gdy jednak z placówki macierzystej nie przysłano kiedyś po zwłoki żadnego środka transportu, nadzorowani przez wachmanów współwięźniowie musieli ciała kilkunastu zamęczonych towarzyszy zakopać w lesie, oddalonym około półtora kilometra od baraków.
Mimo wnikliwych poszukiwań nie znaleziono kompletnych dokumentów, mogących określić pełną liczbę więźniów AL. Aslau. Profesor Alfred Konieczny w oparciu o zebrane relacje i dostępne materiały źródłowe ustalił listę sześciuset szesnastu osób. Jak podkreślił sam naukowiec – nie jest to jednak dokładny stan placówki.
Więźniowie harowali od rana do nocy w halach, gdzie montowali płatowce Focke-Wulf 190, rozbudowali ponadto sieć torowisk oraz wznieśli strzelnicę do testowania broni pokładowej samolotów. Wcześniej wykańczali infrastrukturę samego lagru.
Do warsztatów dostarczano koleją gotowe silniki, kadłuby i inne elementy samolotów. Dostawcą części płatowców była między innymi bolesławiecka „Concordia”, wtedy także filia Gross-Rosen - Arbeitslager Bunzlau II. Więźniowie AL. Aslau montowali z nich gotowe maszyny. Z hal przetaczano je na strzelnicę i do innych punktów kontroli technicznej.
Dzisiaj cierpienia tych, którzy płacili zdrowiem - a często i życiem - pracując niewolniczo pod batem zbrodniarzy z III Rzeszy, to dla wielu tylko miniona przeszłość. Cóż - na miejscu hal, z których wyjeżdżały niemieckie samoloty, stoją dzisiaj nowoczesne obiekty, tętniące hałaśliwym życiem. Nie ma też żadnego śladu po Arbeitslager Aslau, miejscu gehenny polskich więźniów. Tylko betonowy most pod autostradą pozostał taki, jakim go zapamiętali przechodzący tędy codziennie do pracy niewolnicy. Czasem obok ich kolumny toczyły się towarowe wagony, wypakowane częściami do samolotów. Ale torowisko też już dawno zlikwidowano, została po nim pusta przestrzeń pod osobnym przęsłem mostu.
Ludzie gnają nowoczesnymi samochodami do stacji benzynowej, korzystają z restauracji McDonald's – i najczęściej nie mają pojęcia, jaka jest historia tego miejsca, tak tragicznie związanego z drugą wojną światową…