Mieszkający w nich ludzie wieczorami niechętnie opuszczali skromne, ogrzane prymitywnymi piecami i rozjaśnione nikłym płomieniem świec wnętrza swoich chat. Kiedy zapadał mrok, zza pokrytych szronem okienek od strony kniei dobiegało tęskne i groźne wycie wilków, zbierających się w siarczystym mrozie w watahy, wyruszające na poszukiwanie zdobyczy. Ich bojowy zew przerażał nawet najodważniejszych chłopów, którzy w domowym zaciszu snuli mrożące krew w żyłach opowieści o tych leśnych zabójcach.
W stojącej na samym skraju dzisiejszego Kierżna chacie mieszkało w owym czasie młode małżeństwo. Byli bardzo szczęśliwi, chociaż toczyli żywot nad wyraz skromny. Od momentu przyjścia na świat ukochanej córeczki wszystkie ich działania, uczucia, myśli i marzenia obracały się wokół tej maleńkiej istotki. Tak mijały dni i miesiące, dziecko rosło aż skończyło cztery latka.
Ciężka praca przy wyrębie lasu wymagała wielkiej siły fizycznej i odporności na trudy. Codziennie skoro świt mężczyzna udawał się w głąb puszczy do miejsca, gdzie pracowali drwale, a po całym dniu harówki wracał nieludzko utrudzony późnym wieczorem. Jedynie niedziele mógł poświęcić rodzinie. Jego młoda żona wzorowo prowadziła dom i dbała o jak najlepsze wychowaniu dziecka.
Tuż przed wigilią Świąt Bożego Narodzenia w dokładnie wysprzątanej izbie prostej chaty małżonkowie ustawili duży drewniany stół, a w roku pomieszczenia przymocowali do podłogi przybraną upieczonymi ciasteczkami choinkę. Ich córeczka z zapałem uczestniczyła we wszelkich przygotowaniach. Biegała tupiąc małymi nóżkami, podawała ozdoby, układała i wygładzała na blacie płócienny obrus. Kiedy tatuś wyszedł na chwilę do lasu po naręcze drewna, wybiegła za nim na zewnątrz.
Odziana w lichą sukienkę bardzo szybko wychłodziła organizm, szukając w ciemności ojca. Wróciła do chaty sina i przemarznięta. W nocy dostała wysokiej gorączki, nie poznawała swoich rodziców. Z bólem próbowali oni ratować, jak umieli, rozpalone, nieprzytomne dziecko. Nie potrafili jednak pomóc majaczącej córeczce, sytuacja stawała się krytyczna. Zrozpaczony ojciec przed świtem wymościł słomą sanie, otulił biedactwo swoim kożuchem i wyruszył do pobliskiego Brzeźnika, gdzie mieszkała znana mu znachorka.
Podczas przejazdu zaśnieżonym lasem w pewnym momencie zauważył sunące za nimi w mroku cienie wilków. Klacz spłoszona ich obecnością pognała na złamanie karku, rozpędzone sanie podskakiwały na nierównościach drogi grożąc katastrofą. Nagle także z przody pojawiły się ciemne sylwetki kilku stojących na śniegu wader. Nie było żadnej nadziei – chrapiąca z przerażenia kobyła biła kopytami w zmarznięta glebę i usiłowała wyrwać się z uprzęży. Mężczyzna postanowił podjąć nierówna walkę, by uratować dziecko. Kiedy jednak sięgnął ręką po siekierę, przerażony stwierdził, iż w trakcie szalonej jazdy zawinięta w baranią skórę dziewczynka spadła gdzieś po drodze z sań.
Natychmiast zeskoczył na trakt, chwycił za uzdę wierzgającą klacz i zmusił ją do zawrócenia. Wlokąc za sobą oporne zwierze pobiegł w kierunku, z którego przyjechał. Wkrótce dostrzegł groźny krąg, utworzony z kilku siedzących wilków. Otaczały one zawiniątko z jego córeczką. Najwyraźniej nie przejawiały żadnych wrogich zamiarów wobec dziecka. Gotowy na wszystko ojciec mocniej ujął siekierę i ruszył do najbliższego samca, ale ten majestatycznie podniósł się i nieśpiesznie zniknął w lesie. Za nim kolejno podążyły następne zwierzęta. Wyglądało to tak, jakby oczekiwały wcześniej na człowieka.
Zawinięta w kożuch istotka była całkiem przytomna, a nawet zainteresowana tym, co się wokół niej działo. Powiedziała ojcu, że wilki lizały ją ciepłymi językami. Kiedy rodzic dotarł do znachorki, ta nie mogła nadziwić się jego przygodzie. Szczęśliwy ojciec w miejscu tak niezwykłego ocalenia córeczki umieścił drewniany krzyż. Znacznie później ktoś inny wzniósł w tym miejscu ceglaną kapliczkę, stojącą tam do dnia dzisiejszego. Niewiele jednak osób wie, jaka z tym sakralnym obiektem wiąże się legenda.
Czy jednak jest to tylko legenda ?